Słońce powoli zachodziło za horyzont, tuląc w swym blasku manhattańskie drapacze chmur, zewsząd zaś nacierał nieznośny żar, który przecinałam kolejnym szybkim krokiem. Ludzie patrzyli na mnie podejrzliwym wzrokiem. Tak jakby wydawało im się, że wiedzą dokąd idę. Szczerze, było mi obojętne co wszyscy myślą, w tej chwili zależało mi wyłącznie na dotarciu do celu, zanim moi wrogowie zorientują się po co tu jestem. Z zamyślenia wyrwał mnie głośny szum tysięcy skrzydeł. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam jak znad Central Parku unosi się wielka chmara nisko lecących jaskółek zwiastujących burzę.
Widać
było, że mieszkańcy Nowego Jorku czekają na orzeźwiający deszcz,
który schłodzi rozgrzany asfalt oraz ostudzi ukrop wylewający się z
otaczających ulic. Wraz ze zbliżającym się wieczorem dawało wyczuć
się nasilającą woń krwi, zmieszaną ze spalinami. Zapach bardzo charakterystyczny dla
tego miasta, zawsze duszący i
ciężki, nie dający zapomnieć o żyjących tu potworach. Przechodziłam
Times Square, kiedy spadły pierwsze krople deszczu. Rozejrzałam się po wielkich ekranach przysłaniających tutejsze budynki. Co jakiś czas na telebimach pojawiały się zakłócenia. Na każdym z nich raz za razem przewijały się kolejne
obrazy zagłuszające tłumy ludzi, zmierzające do swych domów. Lecz nie to
przykuło moją uwagę, a oddalony o kilkanaście przecznic, górujący nad miastem
Empire State. Niegdyś był symbolem Nowego Jorku, lecz kilkanaście dekad temu stał się
wampirzym imperium. Przybierający na sile deszcz przysłonił cel moich obserwacji, tym samym postanowiłam ruszyć dalej, mijałam przechodniów, którzy kryli się przed
żywiołem. Sama zaczęłam biec by jak najszybciej
dotrzeć na miejsce. Przebijałam się przez strugi wody, niczym przez mur, by po
kilkunastu minutach znaleźć się naprzeciw imponującego wysokościowca.
Przyjrzałam się głównemu wejściu, jak zwykle było obstawione przez kilku,
kryjących się w ciemnościach strażników. Minęłam budynek, nie mogłam wejść
głównymi drzwiami, ponieważ każdy mógł to zobaczyć. Musiałam wybrać bardziej
zawoalowaną drogę. Mimo, że przestało padać, a na niebie widniał teraz księżyc w kształcie sierpa, to miasto świeciło pustkami, tylko nieliczni zostawali na zewnątrz. Po zmroku tą przestrzenią rządziły krwiożercze dzieci nocy.
Już po chwili stałam w szemranej uliczce, do której o tej porze nie zapuściłby się żaden
rozsądny człowiek. Chociaż przechodziłam tędy nie raz, to nadal byłam
przerażona. Kiedy skręciłam w kolejną wąską alejkę, pogrążoną w egipskich
ciemnościach, moje zmysły zaczynały wariować, zaś najskrytsze lęki uwydatniać.
Słyszałam szmery, syczenie, dudnienie naraz, nie wiedziałam czy to się dzieje
naprawdę, czy tylko w mojej głowie. Wszystko wirowało, gdy nagle w moich
uszach wybrzmiała seria głośnych krzyków. Wtedy byłam pewna, że nie
wyobraźnia płatała mi figle, a moi wrogowie już tu dotarli.
Mimo to szłam dalej, musiałam tam dotrzeć za wszelką cenę. Wbrew wcześniejszym odgłosom nic nie wskazywało na to, co miałam niebawem ujrzeć. Zmieniło się to w momencie, gdy moje buty zaczęły się ślizgać na jakiejś cieczy, której nigdy dotąd tu nie było. Wiedziałam, że coś jest nie tak, ale obraz zastany na rozświetlonym dziedzińcu, przerósł moje wyobrażenia. Stąpałam po zastygającej krwi, znajdowała się wszędzie, na ścianach, na chodniku, przysłaniała okna. Jednakże najbardziej druzgocącym widokiem była rzeź urządzona przez wampiry Dwighta. Gdzie nie spojrzałam, leżały porozrzucane ciała strażników, były pozbawione głów. Widywałam już podobne scenerie, lecz ta, zdecydowanie wyglądała najbardziej makabrycznie. Niespokojnie przyglądałam się owemu otoczeniu. Powietrze było ciężkie, przesiąknięte metalicznym zapachem krwi. Mogłoby się wydawać, że te potwory zrobiły już swoje, jednak burza miała dopiero nadejść. W mojej głowie rodziło się coraz więcej wątpliwości. Wszystko wokół podpowiadało mi, że powinnam uciekać, jednocześnie coś pchało mnie dalej. Zanim podjęłam jakąkolwiek decyzję, usłyszałam głośne dudnienie czyiś butów. Ktoś nadchodził.
Mimo to szłam dalej, musiałam tam dotrzeć za wszelką cenę. Wbrew wcześniejszym odgłosom nic nie wskazywało na to, co miałam niebawem ujrzeć. Zmieniło się to w momencie, gdy moje buty zaczęły się ślizgać na jakiejś cieczy, której nigdy dotąd tu nie było. Wiedziałam, że coś jest nie tak, ale obraz zastany na rozświetlonym dziedzińcu, przerósł moje wyobrażenia. Stąpałam po zastygającej krwi, znajdowała się wszędzie, na ścianach, na chodniku, przysłaniała okna. Jednakże najbardziej druzgocącym widokiem była rzeź urządzona przez wampiry Dwighta. Gdzie nie spojrzałam, leżały porozrzucane ciała strażników, były pozbawione głów. Widywałam już podobne scenerie, lecz ta, zdecydowanie wyglądała najbardziej makabrycznie. Niespokojnie przyglądałam się owemu otoczeniu. Powietrze było ciężkie, przesiąknięte metalicznym zapachem krwi. Mogłoby się wydawać, że te potwory zrobiły już swoje, jednak burza miała dopiero nadejść. W mojej głowie rodziło się coraz więcej wątpliwości. Wszystko wokół podpowiadało mi, że powinnam uciekać, jednocześnie coś pchało mnie dalej. Zanim podjęłam jakąkolwiek decyzję, usłyszałam głośne dudnienie czyiś butów. Ktoś nadchodził.
– Gloria Pryce. – Dotarł do mnie głos niesiony przez echo tunelu, obróciłam się, wtedy też zobaczyłam znajomego Latynosa.
– Julio Rodrigez, cóż
za spotkanie. Że też zwlekałeś z nim tyle miesięcy.
– Może to nie
przypadek, taka piękna symbolika końca i początku. Koło się zamyka – powiedział
z nutą sarkazmu.
– No tak, jak mogłabym
zapomnieć o tym, że przez ciebie miałam stać się bankiem krwi zdegenerowanych
wampirów. – Zacisnęłam rękę na broni.
– Od razu
zdegenerowanych. – Przybliżył się do mnie w nadludzkim tempie. – Kochanie, taka
jest nasza natura – wyszeptał mi do ucha i zasyczał nad szyją.
– Zabijanie ludzi,
urządzanie rzezi dla przyjemności?
– Dokładnie, oto
kwintesencja wampiryzmu. Więc ani ty, ani twoi przyjaciele niby-wybawiciele
świata nie powinni w to ingerować.
– Jesteś tego pewien?!
– Spojrzałam mu w oczy, po czym posłałam drewniany kołek prosto w jego brzuch.
Teraz z powrotem
biegłam do głównej ulicy, nie obchodziło mnie, że nic nie widzę w tych
ciemnościach, chciałam się tylko jak najszybciej stąd wydostać. Gdzieś w tle
słyszałam jeszcze krzyki Julia:
– Ty suko! I tak
cię dorwiemy, pożałujesz tego.
Nie dbałam o to, co
wykrzykiwał, skupiałam się wyłącznie na mojej ucieczce. Kiedy weszłam do tunelu zastałam tam przeraźliwą ciszę, wszystko co się wydarzyło, naraz zniknęło w odmętach mroku. Słyszałam wyłącznie nerwowe uderzenia własnego serca. Bałam się. Było spokojnie, zbyt spokojnie i to przyprawiało mnie o dreszcze... Wiedziałam, że zanosi się na coś jeszcze. Zdałam sobie sprawę jak bardzo ta wizja była prawdziwa, gdy ujrzałam oczy. Czerwone,
połyskujące oczy, pojawiły się tuż za oknem jednego z budynków, między
którymi przechodziłam. Uświadomiłam sobie, że jestem w potrzasku, a z korytarza
nie ma wyjścia, byłam otoczona. O dziwo wampir jedynie dawał znać o
swojej obecności, ale nie zdecydował się na żaden ruch, dopóki nie wydarzyła
się pewna zaskakująca sytuacja. Kiedy skręciłam w uliczkę, która bezpośrednio
wychodziła na drogę, zauważyłam migające światła. Wraz z nimi niosło się echo kroków i wrzasków, przecinanych co jakiś
czas serią strzałów. Nie miałam pojęcia co mogło się tam dziać oraz kim byli ci ludzie, dopóki nie usłyszałam głosu wykrzykującego moje imię.
Doskonale wiedziałam do kogo należał. To była Olive... Nie wierzyłam w to, co się dzieje, nie miało tu być ani jej, ani innych łowców, tylko ja
zostałam wyznaczona do tej misji, a oni pojawili się tutaj nie wiadomo skąd. Ale teraz to było nieważne, liczył się fakt, że mogę się stąd wydostać. Szybko odkrzyknęłam im, gdzie się znajduję. Myślałam tylko o tym, że zostałam uratowana, gdy niespodziewanie w
moją stronę zaczęły lecieć odłamki tłuczonego szkła, nim zdążyłam się obejrzeć,
byłam przygwożdżona do ziemi, a czerwone oczy, które jeszcze niedawno znajdowały
się za szybą, teraz wisiały tuż nade mną wraz z cieniem postaci zamaskowanej
przez gęsty mrok. Jedyne co słyszałam to niosący się zewsząd pogłos kroków oraz wrzaski milknące gdzieś w oddali. Światła zgasły, a potem wszystko zniknęło...
***
Iskry, mrok,
ogień, krzesło, co się dzieje, gdzie jestem... Chwilę zajęło mi przypomnienie sobie co
się wydarzyło. Kiedy w końcu zaczęłam odzyskiwać świadomość, zobaczyłam, że
znajduję się w przestronnym pomieszczeniu. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to
masywne drzwi naprzeciw mnie oraz sąsiadujący z nimi, równie okazały komin. W
jego wnętrzu tlił się ogień, który oświetlał połyskujące marmurowe posadzki, a także bogato zdobione ściany. Zdawało się na to, że był to czyiś salon, jednak
nie miałam pojęcia co to za miejsce, pierwszy raz je widziałam. Sama byłam
przywiązana do krzesła, z kolei to najprawdopodobniej do kolumny za mną.
Jakkolwiek nie próbowałam manewrować siedzeniem, tak za każdym razem kończyło się to niepowodzeniem. Ciekawiło mnie także, kto bądź co może być za drzwiami, spod których
sączyło się jasne światło, zaś co jakiś czas słychać było czyjeś kroki.
Jeden,
dwa, trzy, cztery, pięć, sześć… Odliczałam po raz trzeci bicie zegara,
stojącego poza zasięgiem mojego wzroku. Dwanaście. Wybił dokładnie dwanaście
razy. Nastała północ i nadal nic się nie działo, nikt nie dawał znaków swojej
obecności. Siedziałam od jakichś trzech godzin i nic, zupełnie nic, jakby wszyscy
się rozpłynęli. Poza obserwacją iskierek obijających się o podłogę,
wysłuchiwaniem kuranta czy próbą wyciągnięcia noża z tylnej kieszeni spodni,
siedziałam jak kołek, wpatrując się na tandetne zdobienia ściany, przednia
zabawa, nie powiem. Pierwsze dwie rozrywki, zaliczone, no to teraz czas na
siłowanie się z nożem. Idioci, że też go nie zauważyli, nie robiliby mi chociaż
nadziei na ucieczkę. A tak, ehh…
Jak
przypuszczałam, to chyba niemożliwe. Albo… Auć, jestem masochistką, sama się połamię, byleby dosięgnąć ten trzonek. Dawaj, jeszcze trochę, jeszcze
odrobinkę, tak mam rączkę… wtedy z hukiem otworzyły się drzwi. Niewiele brakowało...
– Obiecałem, że się
jeszcze spotkamy, no i proszę, jestem. Widziałem jak nie mogłaś się doczekać.
– Ironizował Rodrigez.
– Czyżby? – Zrobiłam
zażenowaną minę. – Trzeba było się nie spieszyć, nie musiałbyś psuć sobie
nocy.
– Psuć? Nawet
nie wiesz jak miło było patrzeć jak się tutaj męczysz. P s y c h i c z n a a g o n i a.
– Tak, siedzenie na krześle jest naprawdę wymagające. –
Zmarszczyłam czoło.
– Spokojnie, ciekawe czy będziesz tak mówić za kilka minut. Nawet nie wiesz, jak
będziesz zaskoczona – mówił z mściwym uśmieszkiem, który budził we mnie
niepokój.
– Zobaczymy... kto bardziej będzie zaskoczony na końcu – dopowiedziałam pod nosem.
– A teraz pozwól mi,
że przedstawię ci mojego wspólnika, właściwie wspólniczkę. – Wskazał na wielkie
drzwi. Widać było jak złota klamka ugina się pod ciężarem dłoni człowieka z
drugiej strony. Wszystko było owiane jakąś przesadną megalomanią, to
oczekiwanie w ciszy oraz obserwowanie tego co się wydarzy. Byłam pewna, że do
salonu wkroczy czarnowłosa blada wampirzyca z pogardą wymalowaną na twarzy.
Jednak mechanizmy drzwi ustąpiły, a te teatralnie otworzyły się niczym przed
największą diwą sceny, zza drewnianej kurtyny nie wyszedł żaden krwiopijczy
potwór, lecz osoba, którą, jak mi się dotychczas wydawało, doskonale znałam i
jako ostatnią posądzałabym o coś takiego. Teraz bez wątpienia można nazwać
tę dziewczynę wielką aktorką, grać tak długo zupełnie kogoś innego to naprawdę
rola życia.
– Oto i ona. – Julio
przyciągnął blondynkę bliżej siebie. – Wrodzony talent.
– Co tu się dzieje?
– rzuciłam, nie wierząc w to, co widzę – to niemożliwe.
– A jednak, przyjaciółko. – Zaakcentowała ostatnie słowo.
– To raczej już
nieaktualne. – Odchrząknęłam.
– Mówiłem, że będziesz zaskoczona – wtrącił chłopak
– ale to dopiero początek, Pryce.
– Co ty nie powiesz –
dodałam półgłosem – zapewne chcecie informacji, inaczej byście mnie tutaj nie trzymali.
– Brawo za
spostrzegawczość. – Dziewczyna zaczęła teatralnie bić brawo. – Tak po starej
znajomości, może po prostu powiesz nam to, co chcemy i m o ż e wypuścimy cię żywą?
– Tobie? Chyba upadłaś
na głowę. I tak musiało ci się coś poprzestawiać, skoro dołączyłaś do tych
socjopatów.
– Jeśli to dla ciebie takie ważne, to ze mną wszystko w jak w najlepszym porządku – zaśmiała się złośliwie – obawiam się jednak, że z
tobą za chwilę może tak nie być, więc lepiej panuj nad tym co mówisz albo się
zamknij!
– Mam się słuchać
kogoś kto zdradził własnych przyjaciół, własną rodzinę? – Prychnęłam. – Swoją drogą, ciekawe jaki układ zaproponował ci Dwight, że posunęłaś
się do czegoś takiego. Brzydzę się tobą, od dziś nie będziesz dla mnie nikim
więcej niż plugawą zdrajczynią, nie zasługującą na jakikolwiek szacunek. –
Splunęłam w jej stronę.
Kobieta wyciągnęła nóż zza paska i nachyliła się do mnie, po czym złapała za moje włosy.
– Jeszcze jedno słowo,
a potnę twoją pyskatą gębę.
Dotychczas
przyglądający się Latynos, odciągnął dziewczynę i zamienił z nią szeptem kilka
słów, a ta zaraz pokierowała się do wyjścia, obrzucając mnie gniewnym
spojrzeniem.
– Wybacz, że
przerwałem wam pogaduszki, ale zaczynało się robić nudno. Tak, więc może
przejdziemy do sedna – oznajmił stanowczym tonem.
– Pewnie… i nie łódź
się, że coś ci powiem, nie każdy jest takim zdrajcą jak twoja droga
przyjaciółka. Jak już przy tym jesteśmy, nie przyszło wam do głowy, że was też
może załatwić, no wiesz taka mentalność?
– O to się już nie
martw. A powiesz nam wszystko, prędzej czy później, po
dobroci lub nie, sama decyduj.
– Lepiej od razu mnie zabij, bo nie zamierzam nic mówić.
– Powoli – odparł
Rodrigez – Carla Jimenez? Założę się, że to do niej zostałaś wysłana.
– Może –
rzuciłam od niechcenia.
– Zaspokoję twoją
ciekawość, wielka ,,królowa wampirów” siedzi związana tak jak ty
albo nawet gorzej, gdzieś w naszych kryjówkach daleko od miasta i na pewno
wydaje wszystkich, byleby się tylko wydostać cało, więc MOŻE ty też z tego
skorzystaj.
– Skąd mam pewność,
nie bądź niedorzeczny, żeby wciskać mi takie historyjki? Za kilka dni cała ta
wasza rewolucja ucichnie i wszystko wróci na swoje miejsce.
– Poczekaj, a sama się
przekonasz. Empire jest nasze, sama widziałaś co działo się przed budynkiem, za
chwilę dołączą do niego inne miejsca. Na szczycie nie ma ani Carli, ani żadnego
z jej wampirów, reszty domyśl się sama. Odpowiesz na jedno proste pytanie i
jesteś wolna, wóz albo przewóz, tym sztucznym heroizmem nic nie zmienisz. Władza należy teraz do nas! – Uderzył pięścią o poręcz krzesła.
Nie wiedziałam co
myśleć o tym co powiedział, jednak skłamałabym gdybym nie przyznała, że
ostatnie zdanie nie wywołało dreszczy na moim ciele. To, co mówił brzmiało tak
nieprawdopodobnie, to niemożliwe, żeby przejęli władzę tak szybko. Przez moment prowadziłam bitwę myśli,
rozważałam czy mam mu wierzyć, czy po raz kolejny ze mną pogrywa. Byłam
na tyle pochłonięta tym, co się działo w mojej głowie, że nie usłyszałam, tego
co mówił do mnie Julio.
– ...Pryce? Żyjesz, czy to, co powiedziałem tak cię zaszokowało?
– Tak łatwo mnie nie wykończysz i nadal nie
zmieniłam zdania – oznajmiłam zdecydowanym tonem.
– Jak tylko zechcesz.
Moja dobroć właśnie się dla ciebie skończyła.
Chłopak szybko pobiegł
do wyjścia i zawołał kogoś. Za chwilę za drzwi wyłonił się siwowłosy mężczyzna
w wymiętolonych, przybrudzonych ciuchach.
– Na twoim miejscu bym się zastanowił, Warren nie zna litości, to nasz spec od wszelkich sadystycznych tortur.
Facet w średnim wieku,
stał teraz w przy kominku i nieszczególnie interesował się tym kto co mówi.
– Wiem, że z Empire miałaś wynieść antidotum. Gdzie. Je. Ukryliście? – wycedził.
Warren podszedł do
mnie z nagrzanym, niemalże do czerwoności metalowym prętem, który z każdą
sekundą oczekiwania przybliżał się do moich nóg.
– Jak widzę koleżanka
nie pominęła żadnego szczegółu, szkoda tylko, że nieliczni mogli dowiedzieć
się, gdzie jest antidotum, co? Na szczęście nie padło na nią. – Mierzyłam
wzrokiem obydwa wampiry.
Jednak tak jak
zapowiadał Rodrigez, jego znajomy nie miał żadnej litości. Od razu cisnął
nagrzane narzędzie na moje nogi. Następne kilka minut były potwornym bólem i
pieczeniem. Spodnie wtapiające się w skórę, która paliła się niczym w ogniu.
Nie byłam w stanie wydać z siebie nic poza krzykiem i wyciem.
– Nie. – Wzięłam
głęboki wdech. – Nie dowiesz się tego ode mnie, możesz mnie zabić, nie pytaj o
więcej, róbcie swoje.
– Pryce, ale po co? –
Julio ujął za moją brodę. – Po co to robisz, w imię ideałów, których nie ma?
Antidotum? My wampiry przetrwamy wszystko. – Zakończył z dumą.
– Tak, w imię ideałów,
których nie ma według WAS!
Po tym znowu
powtórzyła się seria ognistych pocisków, które coraz mocniej wypalały moje
ciało.
Trwało to do momentu,
aż do salonu wpadła zdrajczyni, na którą nie byłam nawet w stanie
spojrzeć. Przywołała do siebie mężczyzn i tłumaczyła im coś rozemocjonowana.
Potem zwróciła się w moją stronę.
– Cóż, reguły się
zmieniły... raczej nie wyjdziesz stąd żywa. – Zrobiła gorzką minę.
– Gloria, byłaś naprawdę dobrą przyjaciółką. – Ostentacyjnie uroniła łzę, po czym skierowała się do wyjścia.
– Suka! Nie darują ci
tego – wykrzyknęłam za nią. W odwecie usłyszałam głośny śmiech i zobaczyłam
środkowy palec.
– Sama zdecydowałaś –
powiedział Julio, a ja skinęłam głową.
– Jakby to zależało ode mnie... –
rzuciłam z obojętnością na koniec.
Warren podszedł do
mnie, wyciągnął pistolet, który załadował drewnianymi kulkami.
– Posmakuj
swojego lekarstwa. – Przystawił mi broń do skroni. – Miałaś swój czas, mogłaś
go lepiej wykorzystać, żegnaj Glorio Pryce.
Słyszałam, jak naciska spust, zamknęłam oczy i czekałam. Brakowało mi już tchu, a moje poparzone ciało zaczynało usychać niczym kwiat bez wody, gdy niespodziewanie zobaczyłam jak drzwi powoli się otwierają i ktoś krzyczy:
Słyszałam, jak naciska spust, zamknęłam oczy i czekałam. Brakowało mi już tchu, a moje poparzone ciało zaczynało usychać niczym kwiat bez wody, gdy niespodziewanie zobaczyłam jak drzwi powoli się otwierają i ktoś krzyczy:
– Czekajcie! Ona
może się przydać...
***
SIEDEM MIESIĘCY WCZEŚNIEJ
Szłam po mokrym
piasku, a moje stopy, były podmywane przez morskie fale. Patrzyłam przed siebie, na piękne
rozgwieżdżone niebo, ciągnące się po daleki horyzont. Tam zespajało się w
całość z oceanem, który zewsząd otaczał wyspę. Tuż nade mną szalał deszcz
spadających gwiazd. Musiałam pomyśleć życzenie, może tym razem się spełni.
Smutnym wzrokiem spojrzałam na najbliżej spadający kryształek. O czym marzyłam?
Dla kogoś to mogło wydawać się proste, ale dla mnie zdecydowanie nie było.
Chciałam, żeby moje poplątane życie w końcu się rozplątało, a przede wszystkim
relacje z mamą. Mimo, że w ostatnim czasie szczerze jej nienawidziłam, to teraz
chciałabym ją odzyskać, bo została mi tylko ona, bez niej będę sama. Na myśl
o tym na mojej skórze pojawiły się dreszcze, dodatkowo od strony lasu zawiał
nieprzyjemny wiatr, uświadomiłam sobie, że jest naprawdę późno, a ja
miałam na sobie zaledwie cienką sukienkę i rozpinany sweter. Postanowiłam
wrócić do schronu. Kiedy szłam, usłyszałam dźwięk łamanych
gałęzi, jednak nie zauważyłam nic podejrzanego. Wkrótce do moich uszu dotarł głos matki, wołającej moje imię. Uspokoiłam się, że to tylko ona, bo o tej porze
nie zawsze bywało tu bezpiecznie, między innymi przez dzikie zwierzęta. Chwilę
później, zauważyłam, jak kobieta wychodzi zza pobliskich drzew.
– Glorio,
martwiłam się o ciebie. Nie było cię tyle czasu – oznajmiła zaniepokojonym
tonem – wszystko w porządku?
– Tak mamo, jest dobrze – odpowiedziałam wyjątkowo spokojnie – nie jestem już dzieckiem.
– Wiem, ale
mimo to powinnaś bardziej na siebie uważać
– To wszystko,
możemy już iść? – spytałam szorstko.
– Czy to
wszystko? – Spojrzała na mnie prowokująco. – Nie sądzisz, że jest coś, o czym
już dawno powinnyśmy porozmawiać? I tym razem mi nie uciekniesz.
– Co myślę? Po
co pytasz i tak cię to nie obchodzi. Zrobisz, co będziesz chciała, jak zwykle. –
Podeszłam do niej, wzdychając jednocześnie. – Ale masz rację, musimy to
skończyć.
– Wyjaśnimy
sobie to raz na zawsze – rzekła stanowczo – nadal nie możesz mi wybaczyć, tego,
że nie powiedziałam ci o tacie?
Trafiła w
sedno. Nie mogłam o tym zapomnieć. Im bardziej próbowałam to zrobić tym mocniej
to wspomnienie wracało, zakorzeniało się we mnie i doprowadzało do tego
wszystkiego... Przez te kilka miesięcy byłam zdystansowana wobec niej, ucinałam
każdą naszą rozmowę. Tego nie dało się nie zauważyć. Jak widać dzisiaj chciała
to zakończyć, ja także. Ale niestety, na jej pytanie chciałabym odpowiedzieć twierdząco,
lecz coś mi nie pozwalało tego wypowiedzieć...
– To nie tak,
ty po prostu nie wiesz, jak to jest. – Wzięłam głęboki wdech. – Ale powiedz mi
jak byś się czuła na moim miejscu? Gdybym nie powiedziała ci, że tata nie
wróci? A ty później znalazła go wyrzuconego przez morze na brzeg wyspy? – Każde
następne słowo wypowiadałam z coraz to większym rozżaleniem. – Jak?!
– Co miałam
zrobić? Jesteś taka młoda, a już tyle widziałaś, nie chcę żebyś cierpiała tak
jak ja – mówiła cichym i niepewnym głosem.
– Nie mamo, ty
nie rozumiesz. Ja ciągle miałam nadzieję, że go zobaczę. Nawet nie jesteś w
stanie sobie wyobrazić, jak się czułam, gdy go tam ujrzałam. – Byłam
rozgoryczona, to wszystko wydarzyło się zaledwie kilka miesięcy temu, jak mogłabym
nagle o tym zapomnieć.
– Owszem, nie
rozumiem i pewnie nigdy nie zrozumiem. – Zrobiła krótką pauzę, jakby
zastanawiała się nad czymś. – Ale jedno musisz wiedzieć, że jako moje dziecko
jesteś dla mnie najważniejsza i bez względu na to czy masz pięć lat,
dziewiętnaście, czy trzydzieści, to zawsze będę chciała dla ciebie jak
najlepiej.
– Mamo, nie
wątpię w to, ale...
Chciałam kontynuować, gdy nagle zamarłam. Tuż za plecami mojej matki pojawiła się para ogromnych,
czerwonych oczu. Przez moment stałam osłupiała, nie wiedziałam, co robić,
ale szybko dotarło do mnie, że musimy stąd wiać.
– Mamo,
uciekaj! – Jednak ona nadal stała w miejscu, patrząc na mnie pytająco. – Proszę, uciekaj! To stoi za tobą.
Nie zdążyła zobaczyć, co znajduje się za nią, kiedy zwierzę rzuciło
się na jej tułów i powaliło na ziemię. Byłam w szoku, to wszystko wydarzyło się tak
niespodziewanie. Zupełnie nie miałam pojęcia jak się zachować, do tego
paraliżujący strach nie pozwalał mi na wykonanie jakiegokolwiek ruchu.
Bezradnie przyglądałam się bestii wbijającej swoje szpony w twarz leżącej
kobiety, która raz za razem wydawała przeraźliwy krzyk, a raczej wołanie o
pomoc. Musiałam coś zrobić, nie mogłam jej tak zostawić.
Serce waliło mi
jak oszalałe. Gorączkowo zastanawiałam się jak pokonać tego potwora,
rozglądałam się także w poszukiwaniu za czymś, co mogłoby mi to ułatwić. Może za większą gałęzią, lecz po kolejnym pisku moje
zdenerwowanie sięgnęło apogeum. Trzeba było działać, już teraz. Pod wpływem nagłego
impulsu, z rozpędu rzuciłam się na tę istotę. Przygwoździłam ją do ziemi i złapałam
za pierwszą gałąź, która nawinęła mi się pod rękę, aby dźgnąć nią stworzenie.
Niestety zwierzę okazało się silniejsze niż przypuszczałam, chwilę później to ja
leżałam pod jego ciężarem. Byłam podduszana kijem, który jeszcze niedawno
trzymałam w dłoniach. Nie mogłam się bronić, ponieważ zostałam całkowicie
skrępowana. Powoli zaczynało brakować mi tchu. Jedyne, co mogłam zrobić to
wpatrywać się w intensywnie czerwone ślepia stwora. Zadziwiał mnie zarówno jego
wygląd, jak i budowa ciała. Anatomia łudząco przypominała człowieka, lecz
zewnętrznie to było całkowite przeciwieństwo. Mianowicie, skóra drapieżnika
miała ciemnopopielaty kolor, pod nią zaś pulsowały cieniutkie żyłki, szczególnie
widoczne w okolicach przesadnie wyłupiastych oczu pozbawionych powiek. Głowa
nie była pokryta żadnymi włosami, natomiast na twarzy wystawały okazałe kości
oraz coś na kształt bardzo zdeformowanego nosa. Jeszcze nigdy nie widziałam
czegoś takiego. Istota nie była podobna ani do zwierzęcia, ani tym bardziej do
człowieka, a raczej do upiornego potwora rodem z najgorszych koszmarów.
Leżąc tak pod przysadzistą masą antropoida, moje ciało stopniowo drętwiało,
brakowało mi także tlenu, a przed oczami mieniły się dziwne kształty. Myślałam,
że to już koniec i kiedy byłam pewna, że już nic się nie wydarzy,
poczułam jak przygniatający mnie ciężar ustępuje. Lekko podniosłam głowę i
zobaczyłam, że humanoid spoczywa obok z pokaźną gałęzią wbitą na wylot w plecy. Nad sobą zobaczyłam matkę. Była umazana krwią, chwiała się. Wzięłam kilka
głębokich wdechów, po czym dźwignęłam się na nogi, trochę zakręciło mi się w głowie,
ale dałam radę wziąć kobietę pod ramię.
Na jej twarzy
widniały głębokie rozcięcia po pazurach. Jednak nie to było najgorsze, a krew
tryskająca obficie z rozszarpanej szyi. Nie było wątpliwości, że bestia
najprawdopodobniej dotarła w okolice tętnicy. Musiałam jej pomóc, chociaż
doskonale wiedziałam, że niewiele da się z tym zrobić. Skierowałyśmy się do
schronu, do którego było nie więcej niż dwanaście metrów. Po przejściu zaledwie
kilkunastu kroków brakowało mi już tchu, jeszcze nie doszłam do siebie po ataku
tego czegoś. Dodatkowo moje oczy lepiły się od posoki, która opryskiwała wszystko
w pobliżu. Do budynku zostało naprawdę niewiele, gdy za plecami usłyszałam
coś na kształt jęku czy charczenia. Wiedziałam, iż to nie zwiastuje nic
dobrego. Czułam, że ten wieczór jeszcze się nie skończył. Obróciłam się, by
sprawdzić, co dzieje się za nami, a moje obawy tylko się potwierdziły. Ale
to, co zobaczyłam przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Leżący dotychczas potwór, wstał na tylne kończy i wyciągał ze swojego tułowia kawałek drewna. W tym momencie nie wyglądał jak niebezpieczne
drapieżniki, a raczej przypominał humanoidalne stworzenie, ze zwierzęcymi
instynktami. Co to do cholery jest? Jakiś niezniszczalny robot? Naprawdę nie
wierzyłam w to, co widziałam! Chociaż brakowało mi sił to musiałam przyśpieszyć kroku, zanim
stwór ponownie zaatakuje. Byłyśmy bardzo blisko budynku, kiedy istota zaczęła
biec w naszym kierunku. Wiedziałam, że nie zdążymy schować się w środku, więc
postanowiłam posadzić mamę na ziemi. W tym samym
momencie antropoid zaszedł od tyłu i chwycił mnie za kostki, a następnie
przewrócił na glebę i przeciągnął po niej. Nieprzerwanie kopałam w
upiorne kończyny zaciśnięte na moich nogach. Niestety na niewiele się to zdawało,
myślałam, że nadciąga mój koniec. Lecz w pobliżu drzew
dostrzegłam dla siebie cień nadziei. Otoczyłam nieopodal znajdujący się pień rękami, aby potwór nie mógł mnie dalej
ciągnąć. Mimo to nadal siłował się z moimi nogami. Gdy nie mógł
oderwać mnie od drzewa, zaczął się nachylać niczym wampir chcący wyssać krew. W
tym samym momencie, niespostrzeżenie uniosłam swoją lewą nogę i z całej siły
uderzyłam bestię w coś, co miało być jego twarzą. Humanoid zachwiał się i upadł, potykając się o wielkie gałęzie. W międzyczasie powoli doczołgałam się do drzwi
schronu, tam przewróciłam na plecy i zobaczyłam, że stworzenie znowu naciera
prosto na mnie. W ostatniej chwili spostrzegłam metalowy grot, który stał tuż
przy wejściu. Jednak brakowało mi do niego jeszcze kilku dobrych centymetrów. Nie
wiedziałam, czy zdążę go dosięgnąć. Zaczęłam wyciągać dłoń w jego kierunku,
kiedy potwór wybijał się na swoich kończynach, aby skoczyć na mnie. Gdy był już
prawie nade mną, chwyciłam narzędzie opuszkami palców i ustawiłam je nzprzeciw
bestii. Sekundę później pręt ugodził antropoida centralnie w serce, ten upadł z
hukiem na moje nogi. Teraz musiało być po wszystkim, cokolwiek to nie było. Gdy
wygrzebałam się spod odrażającej masy, pobiegłam do mamy, która leżała w kałuży
krwi, nieustannie powtarzając szeptem:
– Glorio,
proszę...
Wtedy zaciągnęłam ją do środka i położyłam na podłodze w kuchni, gdzie
znajdowały się wszelkie potrzebne przybory do opatrzenia obrażeń. Starałam się nie
panikować by jak najszybciej zebrać myśli. Apteczka, bandaże, woda... Tylko to
przychodziło mi do głowy. Rozglądałam się po pomieszczeniu jakbym
widziała je pierwszy raz. W roztargnieniu otwierałam wszystkie szafki, nagle
zapomniałam, gdzie co się znajduje, chociaż korzystałam z tego codziennie. Po
przejrzeniu kilku półek, natrafiłam na apteczkę. Wyciągnęłam ją i wysypałam
całą zawartość. W międzyczasie słyszałam ciche jęki kobiety, co tylko
potęgowało mój obawy. W tuzinach plastrów oraz opatrunków w końcu znalazłam bandaż, a także
środki dezynfekujące. Popędziłam do mamy, zgarniając po drodze ręcznik z
miseczką wody. Uklękłam przy kobiecie i zaczęłam przemywać skórę wokół rany.
Gdy dotknęłam jej ciała poczułam przeszywające zimno, a krew, która
wcześniej obficie tryskała, teraz zamieniła się w niewielki strumyk. Mama złapała mnie za rękę, w której trzymałam ręczniczek, po czym odsunęła ją od
swojej szyi.
– Glorio. – Wzięła głęboki wdech. – To nie ma sensu. W prawdzie wiedziałam, że nie potrwa to
długo, ale mimo wszystko nie dopuszczałam tego do swoich myśli. Chciałam
jeszcze jej pomóc. Naprawdę, miałam nadzieję, że to coś zmieni...
– Mamo proszę,
nie mów tak. Wyjdziesz z tego. – Uścisnęłam jej dłoń, a do oczu zaczęły
napływać mi łzy. – Proszę – wyszeptałam.
– Nie, mamy
niewiele czasu. Musisz mnie wysłuchać...
Spojrzałam na nią i skinęłam głową. Po prostu odpuściłam, teraz tylko tak mogłam
jej pomóc.
︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻
Cześć!
Prolog już za nami, dajcie znać czy warto kontynuować tę historię i czy w
jakimkolwiek stopniu zaciekawiło Was moje opowiadanie? Każdy komentarz mile
widziany, nawet krytyka, byleby konstruktywna, będzie na pewno bardzo pomocna,
zaś opinia in plus niezwykle motywująca.
Czekam na odzew, do
następnego!
EDYTOWANY: 26.08.18
Cześć!
OdpowiedzUsuńWpadłam do Ciebie, po tym, jak zostawiłaś coś u mnie. :)
I super, że tutaj się znalazłam. Pochłonęłam niesamowity prolog. Fajna narracja i opisy. Lubię czytać teksty w pierwszej osobie.
Ciekawa jestem tego spotkania z wampirami, ale zapewne dowiemy się wkrótce o co chodziło. Pomysł z cofnięciem czasu też efektowny. Szkoda, że matka odeszła. To na pewno wpłynie na bohaterkę, ale na pewno będzie też skutkowało jakieś porachunki (?) Zobaczymy, Urwałaś w takim momencie, że lecę czytać dalej :P
Hej! :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak dużo czasu mi zajęło dostanie się tutaj, ale naprawdę dopiero teraz znalazłam chwilę wolnego czasu.
Już na wstępie chciałabym powiedzieć, że zostanę na dłużej, bo opisowość Twojego opowiadania skradła moje serce :) Uwielbiam takie opisy. Wspominasz nawet o nic nieznaczących zakłóceniach na telebimach. Niby każdy wie, że istnieją, każdy na nie patrzy, ale ich nie widzi. Ty widzisz i zwracasz na to uwagę. Masz już po kilku pierwszych linijkach ogromnego plusa u mnie :D
Lubię też nutkę sarkazmu, jakiej używa Gloria. Od razu ją polubiłam właśnie przez jej sposób wypowiadania się :D
Widać, że główna bohaterka ma silny charakter, choć wiele przeszła. Jestem ciekawa jej dalszych losów, dlatego w wolnych chwilach będę zapoznawać się z kolejnymi rozdziałami. Mam nadzieję, że dowiem się więcej o historii ojca Glorii no i oczywiście jej matki.
Tymczasem pozdrawiam cieplutko i życzę dużo weny! :*
pelnia-wilczego-ksiezyca.blogspot.com
PS Zapomniałam jeszcze napisać, że bardzo podoba mi się Twoja kreacja wampirów, jest bardzo oryginalna! ;)
UsuńZ przyczyn technicznych piszę komentarz drugi raz.
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że już wcześniej wchodziłam na tego bloga i chciałam go nadrobić w przyszły weekend, ale Twój komentarz u mnie zmotywował mnie do szybszych odwiedzin. :)
Scena z makabrą w uliczce była jedną z tych, które najbardziej mnie poruszyły. Chociaż, nie mogę sobie wyobrazić krwi spływającej po oknach. Nie wiem czemu, wydaje mi się, że powinien jej być cały ocean.
Scena z torturami bardzo mi się podoba. Ja kocham takie okrutne postacie, jak Warren, ale żal mi głównej bohaterki, nie ze względu na odniesione obrażenia, tylko zdradę przyjaciółki. Za to podziwiam lojalność i hart ducha Glorii.
Scena śmierci matki skradła moje serce. Chociaż przykro mi, że nasza bohaterka została sama.
Nie będę snuć domysłów, co do tego cóż wydarzy się dalej, tylko lecę na następny.
Iskry, mrok, ogień, krzesło, śmiechłam XD
OdpowiedzUsuńTak myślę, że będę miała co poczytać.
Zapraszam też do mnie <3
https://kiedyzechce.blogspot.com/