Nie pozostało mi nic,
poza wysłuchaniem tego co chciała powiedzieć mama. Tylko tak mogłam
spełnić jej ostatnią prośbę i być przy niej.
– Dobrze, więc co chcesz mi powiedzieć? – zapytałam, ocierając łzy z policzka.
– Może to ci się nie
spodoba, ale to ważne. Powinnaś stąd uciec, dla ciebie samej nie będzie
tu bezpiecznie. Zrobisz to? – Mimo sytuacji w jakiej się znajdowała,
wykrzesała z siebie jeszcze jedno surowe spojrzenie. Nie mogłam jej
odmówić.
– Tak mamo, obiecuję.
– Poza tym chcę, żebyś
wiedziała, że ci wybaczam wszystko co wydarzyło się między nami i mam
nadzieję... – Przerwała, zaczęła z trudem łapać oddech, po czym
wypowiedziała swoje ostatnie słowa – nadzieję, że i ty mi przebaczysz.
Po tym zamknęła oczy, uścisnęła mocno moją dłoń i wypuściła powietrze, a
jej ciało zastygło w bezruchu... Na zawsze.
– Mamo, przebaczam ci –
wyszeptałam, pochylając się nad nią. Chciałabym, żeby to usłyszała, ale
zapewne była już gdzieś daleko ode mnie. Łzy leciały mi ciurkiem, nie
mogłam uwierzyć w to, co się stało. Jeszcze kilka godzin temu beztrosko
spacerowałam po plaży, rozmawiałam z mamą, a teraz? Teraz zwyczajnie
leżała martwa. To stało się tak nagle. Czułam się jakbym była w
najgorszym koszmarze, jaki tylko można sobie wyobrazić. Jednak to nie
zły sen, a moje prawdziwe życie. Do tej ponurej rzeczywistości jeszcze
bardziej przykuwała mnie chwila, w której przypatrywałam się nieruchomej
i nienagannej twarzy kobiety. Była okalana przez smugi księżycowego
światła, sączącego się między okiennicami. Jej mimika wydawała się tak
spokojna, jak nigdy dotąd i taka już pozostanie. Wyjęłam swoją dłoń z
żelaznego uścisku, po czym skierowałam się ku najbliższemu krzesłu.
Byłam cała rozdygotana, musiałam usiąść. Dręczyło mnie sumienie, że nie
zrobiłam czegoś więcej, że jej nie uratowałam. Tak długo stałam
bezczynnie, patrząc jak zwierzę rozszarpuje tętnicę mojej mamy. Powinnam
była od razu jej pomóc, walczyć z bestią. Może nikomu nic by się nie
stało. Albo... może to ja bym teraz tam leżała. Chwyciłam za nóż leżący
na blacie. Zaczęłam obracać go między palcami wskazującymi, tak że
ostrze wbijało się w jeden z nich. To przeze mnie. To moja wina, że jej
nie już ma. Nie wiem co będzie, zostałam sama. Ten świat odebrał mi
wszystko co najlepsze. Moich bliskich. Bez nich jestem nikim.
Bez wahania
przejechałam sobie po żyłach na nadgarstku. Z obojętnością patrzyłam jak
z rany wypływają coraz to większe strużki krwi, a każda jej kropla
upada bezgłośnie u moich stóp. Czy jeszcze coś ma dla mnie znaczenie?
Czy jeszcze ktoś da mi nadzieję, że cokolwiek ma sens? Nie potrzeba było
żadnej odpowiedzi. Wszystko było jasne. A wszelkie znaki zapytania
rozwiązywały się same. Drugie cięcie. Trzecie cięcie. Potem kolejne, aż
zakręciło mi się w głowie, do tego stopnia, że zsunęłam się na podłogę.
Nie miałam siły, zamknęłam oczy. Wtedy zaczęły prześladować mnie upiorne
wizje. Bestia z moją twarzą, skacząca wprost na mamę. Rozrywająca jej
ciało. W końcu ja sama będąca we krwi i z tym metalicznym posmakiem w
ustach. Cała się trzęsłam, wiłam po podłodze. Jednak apogeum koszmaru
miało dopiero nadejść. A w nim ja w czerwonej mazi, klęcząca tuż obok
matki, która wykrzykiwała, że już nigdy mi nie wybaczy. Nie wytrzymałam
obudziłam się roztrzęsiona i zlana potem zmieszanym z krwią. To było
niemożliwe, to tylko sen. Wyjątkowo okrutny. Szybko odtworzyłam sobie
wydarzenia dzisiejszego wieczoru, by upewnić się, że mam rację. Kłótnia z
mamą, bestia rozrywająca jej szyję i nasza ostatnia rozmowa... Zrobiła
to. Wybaczyła mi. Chociaż rzeczywiste wspomnienia okazały się równie
przykre co senne fantasmagorie, to jednak jedno słowo przysłaniało setki
obrazów grozy zajmujących moje myśli: „wybaczam". Znaczyło dla mnie tak
wiele. Było tak ważne dla mnie i dla niej. A ja? Ja nie zdążyłam nawet
jej przeprosić. Nie mogłam się z tym pogodzić. Dlaczego nie zrobiłam
tego wcześniej? Dlaczego nie wypowiedziałam jednego głupiego słowa?
Zrozpaczonym głosem wykrzyczałam:
– Mamo,
przepraszam... Przepraszam! – Zwinęłam się w kłębek, pochlipując po
cichu. – Tak bym chciała, żebyś tu była. Czułam, jak upływa ze mnie
krew, miałam coraz mniej siły, gdy w myślach przemykały mi fragmenty
rozmowy:
– [...] powinnaś stąd uciec [...] Zrobisz to?
– Tak mamo...
Nagle uświadomiłam sobie, że nie mogę tego zrobić. Nie mogę się poddać.
– Obiecuję –
wypowiedziałam na głos. Muszę stąd uciec i walczyć, dla siebie i dla
niej. Cokolwiek się nie wydarzy. Już, od tej chwili. Ta sytuacja dodała
mi otuchy, a także sił. Z trudem podniosłam się i z lekkimi zawrotami
głowy doczłapałam się do najbliżej leżących bandaży, by opatrzyć sobie
rozcięcia, by nie uroniły ani kropli krwi. Każda z nich oznaczała moją
bezsilność, nie dopuszczę do tego. Nigdy więcej. Moje gehenny przerwało
głośne tykanie zegara nad lodówką. Spojrzałam na niego. Wskazywał
dokładnie 3.00. Nie wiedziałam jak długo trwało to wszystko, ale jedno
było pewne, musiałam doprowadzić się do porządku. Jeszcze raz omiotłam
otoczenie wzrokiem. Wszędzie było pełno krwi i porozrzucanych
opatrunków lub bandaży, nie chciałam już patrzeć na cokolwiek innego.
Nie miałam siły by teraz tym się zająć ani tym bardziej o tym myśleć.
Naprawdę padałam z nóg. Chciałam chociaż na chwilę zapomnieć o
wydarzeniach tej nocy oraz oddać się objęciom morfeusza. Będąc już
zupełnie nieświadoma tego, co robię, skierowałam się do najbliższego
pomieszczenia i położyłam na kanapie. Przytuliłam się do poduszki, po
czym jakby nigdy nic, po prostu zasnęłam.
***
Promienie wschodzącego
słońca lekko muskały moją zaspaną twarz. Siedziałam na skraju plaży i
wpatrywałam się w daleki horyzont, błądząc myślami w odmętach
poprzednich dni. Czułam się jak we śnie albo jakiejś głębokiej hipnozie,
nadal nie wierzyłam, że to dzieje się naprawdę. Zastanawiałam się co
zobaczę poza wyspą, gdzie dotrę i co tam zastanę, gdziekolwiek to nie
będzie, miałam nadzieję, że wszystko się jakoś ułoży.
Podniosłam się, po czym
otrzepałam z drobnego piasku. Powoli ruszyłam do schronu, chciałam jak
najdłużej upajać się ostatnim porankiem na wyspie. Mogłoby się wydawać,
że jest taki sam jak większość, z przyjemnym rześkim powietrzem, kojącym
szumem morskich fal i chłodnym wiatrem od strony lasu, a jednak nie,
jest zupełnie inny. Dziś zwiastuje przygodę, która na zawsze odmieni
moje życie.
Stanęłam u progu
mojego pokoju, w którym stały spakowane torby z rzeczami do podróży.
Przygotowywałam je kilka dni, skrupulatnie przejrzałam wszystko co
znajdowało się w domu oraz wybrałam najpotrzebniejszy ekwipunek, nie
było to łatwe, ale się udało. Dumna z siebie chwyciłam tobołki i udałam
się do wyjścia. Żal mi było rozstawać się z tym wszystkim, przecież to
całe moje życie, ale nie mogłam też tu zostać, by zagrzebywać się w
bolesnych wspomnieniach, musiałam zaryzykować. Nie trzymało mnie tu nic,
poza tysiącem sentymentów, lecz czy to mi w czymś pomoże, zapewne nie.
Rozejrzałam się jeszcze po sąsiednich pomieszczeniach. Od lat wiały
pustką po właścicielach, którzy odeszli tak dawno, że o niektórych
słyszałam tylko z opowieści. Z każdym tym miejscem wiązało się tyle
niezwykłych wspomnień, że można by snuć o nich godzinami zawiłe i bogate
w szczegóły historyjki. Uśmiechnęłam się smutno, a z mojego oka
wypłynęła jedna wyjątkowo słona łza, dopiero teraz naprawdę uświadomiłam
sobie, że spędziłam tu całe dziewiętnaście lat, a dziś tak po prostu
muszę opuścić to miejsce i być może nigdy tu nie wrócić. Otarłam twarz z
łez. Oczywiście musiałam się rozkleić, śmiałam się w duchu z samej
siebie, co ja właściwie robię, już dawno nie powinno mnie tu być.
Wyjrzałam przez okno, na niebie widniało już słońce w całej okazałości, a
to oznaczało, że pora wyruszać. Z obojętnością przeszłam ścieżką
prowadzącą na plażę, nie oglądałam się za siebie by nie wzbudzać
zbędnych sentymentów. Bez wahania zapakowałam moje bagaże na stary,
nieco zardzewiały, ale nadający się do użytku kuter rybacki i wypłynęłam
w morze tak jak kiedyś z rodzicami. Patrzyłam na oddalającą się wyspę,
wtedy też zdałam sobie sprawę z tego, że wszystko co tam się działo
zostało zamknięte raz na zawsze, a dzisiaj otwieram nowy rozdział.
***
W TYM SAMYM CZASIE W LOS ANGELES:
Zasłonięte okna,
zamknięte drzwi i kilkanaście osób przy podłużnym drewnianym stole,
zapowiadały, że za chwilę coś się wydarzy. Jednak mimo to dla młodych
ludzi siedzących tutaj nie pierwszy raz, ta dyskusja była obojętna,
ponieważ dobrze wiedzieli, jak wygląda rzeczywistość oraz jak ważną rolę
w niej pełnią. To był kolejny zwykły dzień w zdegradowanym, przez
krwiopijcze potwory, świecie. Kolejny dzień, w którym trzeba, zmierzyć
się zarówno z nimi, jak i ze swoimi lękami ukrytymi pod mroczną osłoną
nocy.
Ale najpierw....
– Brandt, mógłbyś
łaskawie wziąć nogi ze stołu – powiedziała szorstko kobieta z burzą
złocistych fal tuż po wejściu do sali. – Ludzie nie jesteście u siebie. –
W międzyczasie rzuciła na stół pokaźny stos makulatury.
– Kath, cóż za wspaniałe wieści nam dziś przynosisz? – zapytał ironicznie Mulat, siedzący obok dwóch dziewczyn.
– Jake, nie czas na to –
odpowiedziała podenerwowana. Wzięła jedną z gazet i uniosła ją tak, by
wszyscy widzieli pierwszą stronę. – Każda z nich pisze o masakrach
dokonanych zaledwie w kilka tygodni, ludzie boją się wychodzić z domów
nawet w dzień. Są przerażeni jak nigdy dotąd. Dwight Hunter i jego
wampiry stąpają po kruchym lodzie – westchnęła – dlatego na spotkaniu
Najwyższej Rady ustaliliśmy, że jeśli sytuacja się nie zmieni będziemy
musieli wypowiedzieć im wojnę. – Przez salę przetoczyły się głosy
zaskoczenia. – Oznacza to, że nie będą obowiązywać żadne strefy pokoju, a
każdy radykalny wampir, bez względu czy dokonał masakry, zabił kogoś,
czy nie, zostanie zgładzony. Wtedy nie możemy mieć dla nich litości.
– Każdy, przecież to niedorzeczne? – zaprotestował brunet na szczycie stołu.
– Bez wyjątku.
– Jasne, w szeregach
Huntera jest wielu maniaków, którzy mogłyby się równać z diabłem, ale
jednak nie są to wszyscy. Chcecie zrobić z nas takich samych psycholi
jak oni? – kontynuował chłopak.
– Posłuchajcie, tę
zarazę trzeba tępić, bez względu na wszystko. Brandt, jeśli im
odpuścisz, to ci szaleńcy uderzą ze zdwojoną siłą. To drapieżniki, które
nie chcą niczego innego jak naszej krwi. Zapamiętajcie albo my, albo
oni. – Mierzyła łowców wzrokiem.
– Biorąc pod uwagę, że
są socjopatami, którzy zabijają każdego kto krzywo na nich spojrzy, –
mówiła różowowłosa nastolatka – i dodając jeszcze nadludzką sprawność,
której my nie mamy, zabicie ich wszystkich będzie, no cóż... trudne?
– Nie przeczę. – Na twarzy kobiety pojawił się lekki uśmiech. – Ale kto mówi o tym, że będziemy walczyć sami.
***
Płynęłam od dobrych
kilku dni, jednak na horyzoncie nie ukazywało się nic poza niezmiennym
widokiem mieniących się fal. Powoli zaczynałam tracić nadzieję, że
gdziekolwiek dotrę, momentami powątpiewałam w słuszność swojej decyzji.
Może rzuciłam się na zbyt głęboką wodę, i to dosłownie. Jestem pośrodku
oceanu, a wokół ni widu, ni słychu czegokolwiek. Byłam coraz bardziej
wyczerpana tą podróżą, musiałam wydzielać jedzenie, którego niebawem
zabraknie. Jeśli w najbliższym czasie nie dopłynę do jakiegoś lądu,
będzie źle. Wtedy najprawdopodobniej Pacyfik będzie moim ostatnim domem.
Słońce chyliło się ku
zachodowi, kryjąc się leniwie między falami niespokojnego morza. Moje
ciężkie powieki mimowolnie opadały, tak jakby były ze stali. Po
wielogodzinnym wypatrywaniu jakichkolwiek oznak życia, gdzieś w oddali,
mój organizm sam domagał się odpoczynku. Ziewałam raz za razem, nie
mogąc już wytrzymać tej sennej atmosfery, zatoczyłam się do kabiny
rybackiej i położyłam na niewielkiej drewnianej ławeczce. Obiecałam
sobie, że to będzie tylko krótka, dwudziestominutowa drzemka, żeby nie
tracić czujności. Gdy wszelkie natrętne myśli zaczęły odpływać jeszcze
na sekundę otworzyłam oczy, by zerknąć na horyzont, lecz tak jak się
spodziewałam, nic nowego. Potem już tylko błądziłam ku morfeuszowi. Tak,
tego mi było trzeba...
***
– Jake, musisz to jej powtórzyć. – Cassie uderzyła przyjaciela w ramię.
– Drake! Możesz na nas zaczekać – wykrzykiwał Mulat, idący kilka metrów za blondynką.
– Nie i nie zamierzam. – Dziewczyna szła dalej.
– Hej, ale serio, aż tak ci się śpieszy, mamy jeszcze piętnaście minut do naszej zmiany – pytała różowowłosa.
– Może po prostu nie mam ochoty słuchać waszych bezsensownych dyskusji.
Para nastolatków podbiegła do koleżanki, gdy ta przeładowywała broń.
– Olive, ile my się znamy? Możesz z nami pogadać, a nie udawać jakiegoś bezuczuciowego robota – oznajmił Jake, gniewnym tonem.
– Wiesz Collins, to
chyba nie najlepszy moment na takie słowa. – Zatrzymała się,
ostentacyjnie odbezpieczając pistolet, po czym spojrzała z obojętnością
na przyjaciół. – Ktoś chce coś dodać?
– Nope – rzuciła Brittany.
– Świetnie. – Zmrużyła oczy. – A teraz wybaczcie, ale idę odwalić swoją robotę, a wy róbcie co chcecie...
– Chyba jej już tak zostanie – odezwała się Cassie, po odejściu koleżanki.
– Kto wie, ale oby nie.
– No cóż ona to ona,
zamknięte życie, niczym symetryczne opakowanie na kanapki – powiedziała
teatralnie ostatnie słowa – za to ty, to chyba byłeś gdzieś wczorajszej
nocy? – Szturchnęła go w bok.
– Tak, patrolowałem swoją część – oznajmił.
– Nie udawaj, że nie wiesz o co pytam.
– No bo nie wiem?! Kobiety, wy to zawsze macie wymagania.
– Doprecyzuję, bo jak widać twój móżdżek nadal nie rozumie. Wychodziłeś między drugą a trzecią.
– C z y t y m n i e ś l e d z i s z? – Jego twarz przybrała bliżej nieokreśloną mimikę.
– No jasne, nie mam
życia i za tobą chodzę, no przecież nie bez powodu tu jestem. – Uderzyła
się otwartą dłonią w czoło, chcąc podkreślić oczywistość swojej
wypowiedzi. – Ale serio, jestem ciekawa.
– Chciałem się z kimś spotkać, to już zabronione?
– Dziewczyna?
– A co zazdrosna? – Uniósł sugestywnie brwi.
– Pewnie. – Cassie podniosła głos. – Jesteś dla mnie jak brat, Jake. A ja chcę tylko zaspokoić moją kobiecą ciekawość.
– W takim razie, wiesz, to była wysoka, szczupła brunetka z niebieskimi oczami, długie nogi...
– Aha, już to widzę!
Taka laska musiałaby być chyba ślepa, żeby się z tobą umówić – prychnęła
– założę się, że byłeś gdzieś z Jay'em. I nie mów, że go nie ma, wiem,
że dopiero jutro wyjeżdża. – Pogroziła mu palcem.
– Cass, nie wierzysz mi, MI?!
– Gdyby płacili ci za te wszystkie kłamstwa, to byłbyś już milionerem.
– Milionerem? – zapytał zdumiony – Cassie Brittany nie doceniasz mnie...
***
Pojedyncze błyski
światła wdzierały się pod moje zamknięte powieki, nie wiedziałam czy
jeszcze śnie, czy coś się dzieje. Stopniowo otwierałam oczy, było tak
ciemno, jakbym znajdowała się w basenie pełnym smoły. Jednak jeden
znaczący szczegół przykuł moją uwagę. Wyraźne światło na horyzoncie.
Wśród nieprzeniknionej nocy, gdzieś w oddali, rozbłyskiwały całe
budynki, które niczym świetliki rozświetlały tajemniczy i złowrogi mrok.
Wstałam szybko z ławki, by upewnić się, że to, co widzę nie jest tylko
wytworem wyobraźni. Gdy postawiłam stopy na drewnianej podłodze,
poczułam jak nieprzyjemna, lodowata, toń zalewa moje nogi. Zapaliłam
latarkę, którą nosiłam przy sobie. Wtedy zobaczyłam, że cały pokład
został zalany wodą. Wychyliłam się na zewnątrz, aby utwierdzić się, że
to jedynie deszcz, niestety woda na oceanie pozostawała niewzruszona,
niczym idealnie gładkie szkło. Zdałam sobie sprawę, że spałam o wiele
dłużej, niż powinnam. Doskonale wiedziałam, że muszę pilnować tej
starej, spróchniałej łajby. Nie sądziłam, że pozwolenie sobie zaledwie
na kilka godzin odprężenia doprowadzi do czegoś takiego. Czyli
katastrofy. Próbowałam nie panikować i zrobić coś sensownego. Chwyciłam
za wiadro, w które zazwyczaj łapałam dodatkową porcję deszczówki, po
czym zaczęłam wylewać nim wodę. Pracowałam jak tylko mogłam, dwoiłam się
i troiłam, ale to nie przynosiło żadnych skutków, wręcz przeciwnie,
cieczy było coraz więcej. Bezradnie odrzuciłam wiaderko, usiadłam
ponownie na ławkę, spoglądając na moje otwarte torby. Wszystkie ubrania
były przemoczone do cna i beztrosko pływały po kabinie. Załamana
przyglądałam się całemu otoczeniu. Jednej wielkiej ruinie, z tego co
zabrałam z wyspy nie pozostało już nic, poza tym co mam na sobie.
Pocieszeniem było wyłącznie to, że znajdowałam się blisko lądu, do
którego zostało może z kilkadziesiąt metrów. Wówczas uświadomiłam sobie,
że mogę spróbować jeszcze dopłynąć do brzegu na własną rękę, o ile
starczy mi sił. Zanim wskoczyłam do oceanu omiotłam mój cały dobytek,
który utopił się pod wodą, a potem po prostu wyskoczyłam z łodzi. Czułam
się jakbym pływała pośród kostek lodu, które z minuty na minutę
przedostawały się do krwiobiegu, mrożąc moje ciało. Po przepłynięciu
kilkunastu metrów, brakło mi już tchu. Kończyny stały się jak z ołowiu.
Coraz trudniej było mi je podnieść czy nawet poruszyć. Wszystko ciągnęło
mnie w dół, do ust wdzierała się lodowata woda, machałam rękami jak
tylko mogłam, by utrzymać się na powierzchni. Zaczęłam wołać o pomoc, to
była moja ostatnia nadzieja...
***
– Chwila, Jake, gdzie idziesz?
– Nie widzisz, morze, plaża. Jakieś problemy ze wzrokiem? – Chłopak zaczął ją prowadzić.
– Ej, czekaj, czekaj, w tym tygodniu to ja patroluję plażę, a ty wschodnią dzielnicę – protestowała nastolatka.
– I mam się użerać ze
zgrają Blake'a Huntera? Niech pomyślę. – Mulat złapał się za brodę i
zrobił minę myśliciela. – Nie? Sorry Cass, ale jednak podziękuję –
odpowiedział rozbawiony.
– Żartujesz sobie? Wiesz, że ty tam idziesz, ja nie postawię dzisiaj nogi w tej piekielnej dzielnicy.
– Dobra, niech stracę, ale jesteś mi dłużna. Nie wypłacisz się z tego – odgrażał się z cwanym uśmieszkiem.
– Jasne, Jake... – powiedziała różowowłosa, oddalając się jak najszybciej od swojego kolegi.
Po kilku minutach Cass
była już na plaży, przeszła ją wzdłuż i wszerz, sprawdziła dokładnie
każdy jej kąt, nie widząc nic niepokojącego skierowała się do wyjścia.
Będąc tam, usłyszała krzyk dochodzący gdzieś z oddali. Nerwowo
rozejrzała się wokół, lecz nic nie zauważyła. Myślała, że jej się
zdawało, więc kontynuowała swój marsz, gdy ponownie w jej uszach
wybrzmiał dźwięk rozpaczy, dziewczyna cofnęła się w pogoni za źródłem
wrzasku. Spojrzała w morze, nasłuchując krzyków. Wówczas wiedziała już,
że pochodzą one z wody.
– Co tam się dzieje – zapytała samą siebie.
Mrużąc oczy próbowała
dojrzeć jakichkolwiek postaci, ale wśród gęstego mroku nie była w stanie
wypatrzeć żadnych szczegółów. Mimo swojej niepewności rzuciła się w
wodę i jak najszybciej starała się płynąć do osoby, która wołała o
pomoc.
***
Powoli traciłam
nadzieję, że ktokolwiek dopłynie tu na czas, aby mnie uratować. Moje
ciało stawało się coraz bardziej bezwładne. W każdej sekundzie zapadałam
się w zimnej toni. Miałam nieodłączne wrażenie, że niedługo zamarznę
niczym jeden wielki sopel lodu, który na zawsze utkwi na dnie oceanu.
Byłam jednocześnie tak blisko i tak daleko mojego upragnionego celu,
nowego życia, nowego rozdziału, czegoś do czego najprawdopodobniej nigdy
nie dotrę. Lodowata ciecz coraz mocniej na mnie napierała, a
niewidzialne siły ciągnęły w dół. Walczyłam by utrzymać się jak
najdłużej na powierzchni, nie wiedziałam co robić. Wierzgałam rękami,
szukałam rzeczy, której mogłabym się przytrzymać. Czułam, jak wzbiera we
mnie panika, a oddech staje się coraz płytszy. Wyciągałam górne
kończyny jak najwyżej, tak jakbym miała złapać się niewidzialnych lin.
Przerażona krzyczałam najgłośniej jak potrafiłam, do ust wlewała mi się
woda, z oczu wprost do nieprzyjemnej toni spływały ciepłe łzy. Zaczęłam
krztusić się arktyczną cieczą i zaraz przestałam machać rękoma. Już za
chwilę zupełnie bezsilna znalazłam się pod zwierciadłem wody. Pozbawiona
tlenu, bez większego oporu zapadałam się w ciemnej otchłani. Byłam
pewna, że nic mnie nie uratuje. To mój koniec...
***
Cassie przecinała
surowe fale, niczym błyskawica, jednak, gdy była już niedaleko
epicentrum hałasu wszystkie wołania ucichły. Miejsce, w którym jeszcze
niedawno było widać zmąconą wodę stało się nieruchome jak tafla lodu.
Dziewczyna wzięła głęboki wdech i zanurkowała w głąb morza.
Wśród ledwo
przeniknionej toni trudno było cokolwiek zauważyć, nastolatka płynęła
wprost przed siebie, żeby łatwiej natrafić na dryfujące ciało. Po kilku
sekundach w jej oczy wpadł słabo widoczny kształt ludzkiej sylwetki,
znajdujący się na samym dnie. Cass wynurzyła się i ponownie nabrała
powietrza, po czym schowała się pod wodę. Wtedy dopłynęła do nieznajomej
i zawiesiła ją na ramieniu. Tak próbowała płynąć do brzegu. Było jej
piekielnie ciężko pokonywać tę odległość w niemiłosiernie wychłodzonej
cieczy. Miała coraz szybszy oddech, dodatkowo ciało, które dźwigała
ważyło tonę, czuła jakby tuż obok niej był głaz, nie człowiek. Mimo
wszystko nie poddawała się, walczyła ze sobą i żywiołem, aby dotrzeć do
plaży. Uratować nieznaną dziewczynę i siebie.
– Nie po to tu dotarłam, żeby teraz nie dopłynąć do brzegu – motywowała się ostatkami sił.
Zamknęła oczy i gnała
dalej, byle szybciej, byle było już po wszystkim i znaleźć się na
lądzie. Ostatnie metry przepływała najwolniejszym tempem, zmęczona,
zmarznięta, ale dumna, że jej się udało. Gdy postawiła pierwsze kroki na
mokrym piasku odłożyła na nim kobietę i rzuciła się obok, dysząc przy
tym ciężko. Jednakże niedługo mogła pozwolić sobie na spokojny
odpoczynek, gdyż tuż nad sobą usłyszała głos, który wywołał u niej
ciarki i zmroził krew w żyłach, bardziej niż lodowata woda.
– Proszę, proszę, świeże mięso na naszym terenie...
︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻
Cześć,
przepraszam, że dopiero teraz!
Dajcie
znać jak rozdział, a przede wszystkim, że ktoś to czyta. Tak, krytykę też
przyjmuję, byleby konstruktywną.
Szczęśliwego
Nowego Roku! Dużo uśmiechu, aby wszelkie plany szły po Waszej myśli i spełniały
się Wasze marzenia. Wszystkiego dobrego w całym 2018! :)
Hej! :)
OdpowiedzUsuńUdało mi się jeszcze jeden rozdział przeczytać, resztę raczej będę musiała zostawić na weekend.
Znów jestem pozytywnie zaskoczona :) Widać, że masz plan na to opowiadanie no i w ogóle fakt, iż jest ono autorskie, co z góry czyni je trudniejszym do napisania, a Ty pięknie sobie z tym radzisz :)
Znów podziwiam opisy, zarówno czynności, jak i przede wszystkim uczuć.
Podoba mi się też opcja wstawienia z boku zdjęć głównych bohaterów, bo to pozwala zobrazować sobie wszystko :)
Jestem ciekawa, jak Gloria odnajdzie się w nowym towarzystwie.
W wolnych chwilach będę nadrabiać dalej :)
Pozdrawiam i życzę weny! :*
pelnia-wilczego-ksiezyca.blogspot.com
Dziękuję za każdy komentarz i bardzo się ciszę, że podobają Ci się pierwsze rozdziały. Cóż mogę napisać, żeby nie zdradzić dalszej fabuły. Na pewno będzie się dużo dziać - nowi bohaterowie, nowe kłopoty, ale mam nadzieję, że wydarzenia, które zaplanowałam, będą równie pozytywnie zaskakujące i ciekawe jak te dotychczas. Wszystkiego dobrego! :)
UsuńJak już mówiłam wcześniej, poruszyła mnie śmierć matki Glorii. Na razie nie wiem, kogo lubię z całego towarzystwa. Mam nadzieję, że Gloria się w nim odnajdzie.
OdpowiedzUsuń