niedziela, 9 września 2018

Rozdział 3. Pod osłoną czerwonego atramentu




Wszystko dookoła ucichło, krzyki, strzały oraz inne odgłosy walki. Na chwilę całe otoczenie przestało dla mnie istnieć. Stałam niedaleko wyjścia, jednak teraz było tak odległe. Zobaczyłam jak na moim udzie pojawia się wielka czerwona plama, przesiąkająca przez materiał spodni. Nie wierzyłam, że w tym dniu, spotka mnie jeszcze coś takiego. Chciałabym, żeby był to tylko koszmar i za chwilę obudzę się w swoim łóżku w domku na wyspie, ale dźwięki, które przetwarzał mój mózg, silnie utwierdzały mnie w tej rzeczywistości. Spanikowana rozglądałam się za  Cassie, która właśnie uratowała mi życie, lecz nigdzie nie mogłam dojrzeć różowowłosej. Zamiast na nią natrafiłam na wysoką, zaciekle walczącą kobietę, o włosach tak jasnych, że niemal białych, w jej czarnych jak smoła oczach, tkwił swoisty mrok. To połączenie sprawiało, że wyglądała jak prawdziwy anioł śmierci. Była jednocześnie hipnotyzująca i przerażająca. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, szybko odwróciłam wzrok i szłam dalej jak by nic się nie wydarzyło. Wraz z przekroczeniem progu drzwi, oślepiło mnie rażące słońce, było tak mocne, że musiałam przysłonić twarz. Gdy przyzwyczaiłam się do światła, zaczęłam przyglądać się przestrzeni wokół. Budynek, przed którym stałam był porządnie podniszczony. Odpadająca gdzieniegdzie farba, powybijane okna to tylko jedne z licznych zniszczeń. Podobnie prezentowały się sąsiednie domy. Nie miałam pojęcia co to za miejsce, nigdzie nie widniała żadna tabliczka. Mimo bólu nogi wyszłam na ulicę, chciałam się rozejrzeć i znaleźć jakieś informacje, gdzie mogę się znajdować. Cała okolica wyglądała na szemraną i niezbyt bezpieczną. Nie było widać żadnych ludzi czy dzieci bawiących się na podwórku, miałam wrażenie, że oglądam zupełnie inny świat niż ten, o którym opowiadali mi moi bliscy, i który widziałam na starych fotografiach, ten świat wyglądał rodem z postapokalipsy. Czułam się jakbym przechodziła przez muzeum, a nie zamieszkane osiedle. Przystałam na moment, by nie obciążać nogi, brakowało mi sił i byłam wycieńczona. Nagle zakręciło mi się w głowie, dlatego też usiadłam na chodniku, wtedy zobaczyłam jak w moją stronę podąża jakaś osoba, gdy znalazła się bliżej rozpoznałam blondynkę, której przyglądałam się przed wyjściem. Szła sprężystym, pewnym siebie krokiem i z głową zadartą do góry. W lewej dłoni trzymała broń, ten fakt wzbudził we mnie niepokój. Nie znałam tej dziewczyny oraz nie wiedziałam czego może chcieć, jednak nie wyglądała jak by miała mi pomóc. Dlatego też podniosłam się z ziemi i próbowałam iść nieco szybciej, chociaż było mało prawdopodobne by mnie nie dogoniła.
   – Ej ty, może się łaskawie zatrzymasz – wołała za mną, w jej głosie słychać zaś było zdenerwowanie. To wszystko zdawało mi się podejrzane, widziałam, jak walczyła, czyżby przyszła wykończyć mnie tak samo jak tamtych ludzi… Nie byłam już pewna co tu się dzieje. Kto jest dobry, a kto zły. Kiedy się obróciłam zobaczyłam, jak nieznajoma za mną biegnie, nim zdążyłam coś wymyślić, przygwoździła mnie do najbliższego ogrodzenia. 
  – Co jest?! Myślisz, że niby jesteśmy tu dla przyjemności. – Blondynka przyglądała mi się z wyższością. ­– Mamy coś do dokończenia, nie możesz po prostu… – Uderzyłam ją i zaczęłam uciekać. Te słowa tylko potwierdziły moje obawy co do niej, teraz byłam przekonana, że chciała mnie zabić, chociaż słaniałam się na nogach to szłam dalej. Przed oczami majaczyły mi się różne obrazki, ale nie dawałam za wygraną. Złapałam siatkę, która ogradzała najbliższy budynek, nie słyszałam nic, byłam prawie pewna, że kobieta sobie odpuściła, gdy nagle za swoimi plecami wybrzmiał głos: 
  – A mogłaś być trochę grzeczniejsza. – Po tym poczułam ukłucie w szyję, tak jakby wchodziła w nią cieniutka igła, kompletnie nie wiedziałam co się dzieje, zachwiałam się i upadłam na chodnik, a potem odpłynęłam…

***

    Leżałam na miękkim materacu, a moje ciało okalała ciepła warstwa puchu. Gdy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że jestem w niewielkim pokoju z szarymi ścianami, naprzeciwko mnie stało skromne biurko, a tuż obok niego komoda. Nie miałam pojęcia, ile czasu spałam ani kto mi pomógł. Postawiłam nogi na zimnej drewnianej podłodze i wyszłam z pomieszczenia. Byłam w długim ciemnym korytarzu, przez który ciągnęły się tuziny drzwi. Zapewne kryły się tam podobne pokoje. Wkrótce znalazłam się na wielkim holu, ogradzanym przez metalowe balustrady. Przy jego wejściu znajdowała się klatka schodowa, która wychodziła z dołu i przecinała kolejne piętra. Budynek wyglądał na naprawdę wysoki i rozległy. Gdzie się nie rozejrzałam malowały się ogromne przestrzenie. Idąc nieco dalej usłyszałam głośną wrzawę. Mieszankę kilkunastu dyskutujących ze sobą głosów, przybliżyłam się do okazałych drzwi, wtedy też wszystkie słowa stały się wyraźne i zrozumiałe.
   – Mówię wam, że to nie przyniesie nic do… – krzyczała jakaś kobieta, jednak nie było dane jej skończyć.
   – A co ty wiesz? W ogóle jak mogłaś potraktować ją w taki sposób. Czy ty masz coś z głową?! – odezwał się męski głos. A za nim kilka następnych, aż w końcu, ten żywiołowy gwar przerwał jeden zdecydowany damski ton.
   – Cisza! – Ktoś uderzył pięścią o stół. – Czy wy myślicie, że im bardziej się przekrzykujecie, tym macie więcej racji. Żadne z was jej nie ma! Najpierw musimy ustalić co się wydarzyło, Brittany powiedziała, że ją wyciągnęła. Zakładam, że ta dziewczyna nie poszła ot tak sobie popływać o tej porze, inaczej musi być niespełna rozumu. – Kobieta ciągnęła dalej swój wywód, a ja im dłużej jej słuchałam, tym bardziej odnosiłam wrażenie, że to, co mówi dotyczy właśnie mnie. Nie czekając długo, weszłam do sali, moim oczom ukazał się podłużny stół, przy którym siedziało kilkanaście osób. Gdy tylko pojawiłam się w środku, wszelkie rozmowy ucichły, a twarze obecnych powędrowały w moją stronę.  Poczułam jak wścibskie spojrzenia mierzą mnie od góry do dołu, jak by ot tak chciały dowiedzieć się o mnie wszystkiego.
Omiotłam ich wzrokiem, nie przejmując się zupełnie tą niezręczną sytuacją. Większość z tych ludzi była mi nieznana, jednak w pewnym momencie moje ciało zesztywniało z przerażenia. Znowu ją zobaczyłam… Blondynka, przed którą uciekałam siedziała teraz kilka metrów ode mnie, z kpiącym uśmiechem. Co tu jest grane? Kim oni są do cholery? Bo jeśli wszyscy tutaj zajmują się tym co ona, to chyba płatnymi zabójcami. Inaczej nie potrafię tego wytłumaczyć. Stałam tak dopóki nie podeszła do mnie różowowłosa nastolatka, ta sama która mi pomogła. Nie bardzo rozumiałam co robi wśród tych ludzi, wyglądała na naprawdę przyjazną w odróżnieniu od reszty posępnych twarzy. Położyła mi rękę na ramieniu, tak jakby chciała dodać mi otuchy, po czym wyprowadziła mnie na hol.
   – Przepraszam za to. – Westchnęła i uśmiechnęła się pogodnie. – Jak się czujesz, spałaś tak długo?
   – Jest okej – odpowiedziałam nieco zdezorientowana – ile czasu dokładnie spałam?
   – Osiemnaście godzin, ale spokojnie, nie przejmuj się, wiele bym dała za tyle godzin snu. – Puściła mi perskie oko. Przyglądałam się dziewczynie, nie mając pojęcia co mówić. W końcu ta przerwała ciszę.
   – Chodź, nie będziemy tu stać jak kołki, wytłumaczę ci wszystko w moim pokoju. – Poszła przodem, wtem znowu znalazłam się w korytarzu. – Mam nadzieję, że te ciemności cię nie przerażają, w ogóle nawet nie zapytałam cię o imię. – Zrównała się ze mną.
   – Gloria.
   – Miło poznać, Cassie. – Dziewczyna wyciągnęła dłoń do uścisku. – Przedstawiałam ci się, ale mogłaś to zapomnieć w tym amoku. – Rzeczywiście nie kojarzyłam jej imienia, więc cieszyłam się, że mi je przypomniała. – Jesteśmy na miejscu. – Wskazała drzwi.
   Wnętrze prezentowało się zupełnie inaczej niż pokój, w którym się obudziłam. Tutaj było więcej kolorów, miejsce na pierwszy rzut oka wydawało się żywe i pogodne tak jak jego właścicielka. Ściany pomalowano na dwa kolory: kremowy błękit oraz pastelową zieleń. Były przyozdobione przez liczne rysunki i zdjęcia. Gdy usiadłyśmy Cassie zapytała:
   – Chodzisz bez problemów, nie boli cię już noga? – Właściwie, odkąd wstałam nie zwracałam na to uwagi, tak jakby ból całkowicie ustąpił, albo nawet w ogóle nigdy wcześniej go nie było, pomyślałam.
   – Nie, zupełnie nic nie czuję – rzuciłam zaskoczona.
   – To dobrze. Kath opatrzyła ranę jak tylko wróciliśmy, na szczęście to było małe draśnięcie, chociaż pewnie wydawało ci się, że to coś poważniejszego – powiedziała, na co jej przytaknęłam. – Jest jeszcze jedna sprawa – kontynuowała – chciałabym cię przeprosić za zachowanie Olive. – Nastolatka zrobiła skruszoną minę. – Potraktowała cię naprawdę okropnie, ale cóż, ona jest... jest po prostu tylko sobą. – Westchnęła smutno.
   – Nie przepraszaj, to nie twoja wina – wymruczałam pod nosem, a różowowłosa uśmiechnęła się lekko. – Mogę o coś zapytać? – zagaiłam.
   – Jasne.
   – Kim byli ci ludzie, którzy mnie porwali, dlaczego… – Wzięłam głęboki wdech, by uspokoić rozdygotany głos. – Dlaczego to zrobili?
   – Nie wiesz? – Rozszerzyła oczy.
   – Nie – odrzekłam całkowicie poważnie.
   – Ty naprawdę nie wiesz. Ludzie to za dużo powiedziane. – Dziewczyna spojrzała mi prosto w oczy. – To potwory. – Zawiesiła na moment głos i obserwowała moją reakcję. – To wampiry, żywią się krwią i zabijają ludzi. 
Prychnęłam, nie wierząc w to, co powiedziała. Wydawało mi się nieprawdopodobne, że mówiła o jakichś stworzeniach rodem z horrorów. W dodatku po tym co przeżyłam. Jednak, gdy na nią patrzyłam jej mina zostawała niewzruszona. Więc albo tak dobrze kłamała, albo…
   – To prawda, czy sobie ze mnie żartujesz?! – Podniosłam ton.
   – Rzadko kiedy to mówię, ale nie, nie żartuję. – W jej głosie usłyszałam nie tylko szczerość, lecz także nutę przerażenia. Wtedy byłam już pewna, że nastolatka nie kłamie.
   – Ale jak to możliwe. – Próbowałam przetworzyć te informacje.
  – Raczej, jak to możliwe, że ty o tym nie słyszałaś, przez tyle czasu! Skąd ty się wzięłaś dziewczyno? – zapytała przyjaźnie.
   – Po prostu… i tak nie uwierzysz wymamrotałam żałośnie wychowywałam się na małej wyspie na Pacyfiku. Odciętej od cywilizacji, gdzieś na końcu świata.
   – Jak tam trafiłaś? – Zmarszczyła czoło.
   – Właściwie – mówiłam niepewnie – to ja się już tam urodziłam. – Cass spojrzała pytająco. – To skomplikowane. – Wpatrywała się we mnie, oczekując na odpowiedź. – Moi dziadkowie i kilka zaprzyjaźnionych rodzin uciekli tam, kiedy w kraju wybuchł konflikt i tak już zostali. Potem moi rodzice i ja.
   – To znaczy, że nie jesteś tu sama?
   – Nie, oni... oni nie żyją. – Do oczu napłynęły mi łzy, a głos ugrzązł w gardle.
  – W porządku. – Pogładziła mnie po plecach. –  Spokojnie, resztę opowiesz kiedy będziesz chciała.
  – Mhm. – Wymruczałam, gdy wydmuchiwałam nos.
  – Nadal chcesz się dowiedzieć o co chodzi z tym wszystkim? – zapytała niepewnie.
  – Koniecznie.
  – Najlepiej będzie, jak zacznę od początku. – Przytaknęłam, a Cass kontynuowała. – Ponad sto lat temu, w naszym kraju wybuchł konflikt o władzę. Ale to już wiesz ­­­– wtrąciła szybko – trwał kilka lat, aż rebelianci zagrozili, że użyją broni biologicznej, jeśli wojska rządzących się nie wycofają, ale nikt w to nie wierzył. Mylili się, bo za kilka tygodni rebelianci, tak po prostu zrzucili na część kraju broń z wirusem… no i stało się, ludzie totalnie zdziczeli, zaczęli zabijać innych tylko dla krwi, nie wiadomo było co się dzieje. Nikt już o nic nie dbał, ani o wojnę, ani o politykę, na kilkanaście następnych lat zapanowała anarchia. Wampiry robiły z ludźmi dosłownie co chciały i co gorsza nikt nie mógł nic z tym nic zrobić.
   – Dlaczego? – przerwałam – dlaczego nikt z tym nic nie zrobił?
   – Wszyscy wtedy liczyli, że uda się wymyślić jakieś antidotum czy coś, żeby ich ocalić. Serio? Musiałaś zapytać, to miało być później, a tak muszę ci zaspoilerować – mówiła z udawaną złością.
   – I coś z tym zrobili?
   – Były różne eksperymenty, ale podziałały w odwrotną stronę. Zamiast im pomóc, to ci, którzy zgodzili się na spróbowanie tego całego antidotum. ­ – Zakreśliła cudzysłów palcami. – Stopniowo zamieniali się w bezkształtne stworzenia, ni ludzie, ni zwierzęta. – Kiedy o tym opowiadała przypomniałam sobie o bestii, która zaatakowała nas na wyspie, wyglądała zupełnie podobnie do tej, którą opisywała Cassie. – Po tym uciekli na obocza miast, pustkowia albo inne bezludne tereny, rzadko kiedy wychodzą ze swoich kryjówek, dlatego nazywamy ich Podziemnymi. Coś nie tak? – nastolatka wyrwała mnie z zamyślenia.
   – Nie, kontynuuj.
  – Później ludzie i wampiry znaleźli kogoś kto miał to wszystko ogarnąć. – Dziewczyna wykrzywiła usta. – Mmm, szału może nie było, ale się uspokoiło na jakiś czas, bo ci cali rządzący wymyślili jakieś zasady. I mówiąc delikatnie średnio spodobały się naszym krwiożerczym przyjaciołom. – Dziewczyna zaczęła chodzić po pokoju. –  Żeby zmusić wampiry do przystosowania się do zasad, zorganizowano grupę pierwszych łowców, ogólnie na początku mieli pilnować, czy wszyscy przestrzegają prawa. Ale wraz z szalejącymi wampirami, przekształciło się to w coś poważniejszego, i tak oto jesteśmy.
   – Cóż, to brzmi…
   – Dla ciebie, na pewno dziwnie, domyślam się jak się czujesz.
   – Mało powiedziane.
   – To wyobraź sobie, że to zaledwie ułamek tego wszystkiego.
   – Nie rozumiem, jeśli niby jest tak w porządku to, dlaczego te wampiry mnie porwały?
   – No, bo zawsze musi trafić się jakiś psychol, który wywraca wszystko do góry nogami. W tym przypadku to Dwight Hunter.
   – Gdzieś już słyszałam to nazwisko. Chyba te wampiry o nim rozmawiały – wydukałam, nie będąc do końca przekonana.
   – Możliwe, to przecież jego ludzie.
   – O co im właściwie chodzi?
   – No cóż, tych wszystkich jest nieco więcej niż widziałaś. – Zrobiła minę jakby się nad czymś zastanawiała. – Najprościej, ujmując gość wymyślił sobie, że ludzie powinni być dla wampirów wyłącznie niewolnikami, którzy będą dostarczać im krew i oczywiście chodzi też o władzę. Zebrał sobie podobnych psycholi i teraz terroryzują kogo się tylko da. Ale spokojnie, są też wampiry, nastawione do nas bardziej pokojowo i jest i zdecydowanie  więcej.
   – A wy jak już jesteście tymi łowcami. – Zrobiłam pauzę, słysząc jak nienaturalnie to słowo brzmi w moich ustach. Tsss, łowcy wampirów, niedorzeczne. – To coś z tym robicie?
   – Krótko mówiąc, cały czas mamy ze sobą na pieńku. I tak, jedynie, od czasu do czasu traktujemy ich pięknym drewnianym kołkiem, prosto w serce. I po sprawie. – Wzruszyła ramionami. – Dzień jak co dzień.
   – Czyli ich... – Ten wyraz nie przeszedł mi przez gardło, to nie było normalne, że ta dziewczyna opowiadała o tym jak o wczorajszym obiedzie.
   – Witaj w naszym świecie. – Uniosła wymownie brwi.

***

   Po wyjściu Cassie, przez kilka kolejnych godzin, siedziałam w swoim tymczasowym pokoju. Rozmyślałam o tym co się wydarzyło i o tym co opowiedziała mi różowowłosa. Próbowałam zebrać i poukładać to czego się dzisiaj dowiedziałam. Z jednaj strony nadal nie dowierzałam w to, co usłyszałam, chwilami łudziłam się, że się obudzę, i okaże się, że to wszystko to tylko sen. Jednak im dłużej się nie budziłam tym bardziej przyjmowałam do swojej świadomości rzeczywistość, do której trafiłam. Z drugiej zaś, zawsze coś mi podpowiadało, że świat jest inny niż nasze niemal utopijne wyspiarskie życie odcięte od problemów cywilizacji. Byliśmy tylko my i to czyniło nas szczęśliwymi. Właśnie to powstrzymywało moich dziadków, a później rodziców od powrotu do kraju. Kiedy znajdowałam się na wyspie nie potrafiłam zrozumieć ich myślenia, czasem nawet namawiałam ich, żebyśmy wrócili, teraz jednak doskonale wiem przed czym mnie chronili.
Przez cały ten czas nikt do mnie nie przyszedł. A ja będąc zupełnie sama zadręczałam się w kółko tymi jednakowymi przemyśleniami. Nie zdawałam sobie sprawy z podstawowych potrzeb i właśnie teraz uświadomiłam sobie, że jeszcze nic nie jadłam. Gdy tylko o tym wspomniałam mój organizm obudził we mnie łaknienie jedzenia. Nie zastanawiając się długo wyszłam z pokoju w poszukiwaniu jakiejś kuchni czy stołówki, założę się, że coś musi być tutaj przy tylu mieszkańcach. Wszędzie panowała idealna cisza, przerywana wyłącznie przez echo moich kroków. Zastanawiałam się, gdzie podziali się ludzie i ich głośne rozmowy. Po kilku minutach błądzenia przez labirynt korytarzy, udało mi się znaleźć pokój Cassie. Była jedyną osobą, którą tutaj znałam, więc wydało mi się sensowne pójść właśnie do niej, poza tym sama zaproponowała swoją pomoc. Gdy zapukałam nikt się nie odezwał, zaś drzwi pozostawały zamknięte. Nie do końca wiedziałam co robić, nie chciałam siedzieć znowu, przez tyle godzin w odosobnieniu, jednocześnie nie ufałam tu nikomu poza różowowłosą. Mimo wszystko postanowiłam zaryzykować i pójść do holu, może tam kogoś spotkam, albo prędzej sama znajdę jakieś miejsce z jedzeniem. Jak się okazało, tu również nie było widać żadnej żywej duszy, wszyscy gdzieś zniknęli. Dlatego byłam skazana na błądzenie po ogromnym budynku. Najpierw pokierowałam się do prawego skrzydła, znajdującego się naprzeciw korytarza, w którym umiejscowiony był mój pokój. Oczywiście obydwa były przedzielane przestronnym holem. Nagle do moich uszu dobiegło dudnienie czyiś butów, które dochodziło ze schodów.
   – Dziewczyna z wyspy tutaj? – Zobaczyłam czarnoskórego chłopaka schodzącego na dół. Czyli teraz tak mnie nazywają, pomyślałam.
   – Właściwie to… – mówiłam niezbyt przekonująco – to szukam jedzenia. Jakkolwiek desperacko to nie brzmi.
   – Kuchnia jest na górze. – Zmrużył oczy. – Hmm… w prawdzie niedługo zaczyna się moja zmiana, ale dla ciebie mogę wykrzesać te kilka minut. – Uśmiechnął się tajemniczo i wskazał na schody. – Panie przodem.
   – Ty jesteś?
   – Jake.
   – Gl…
   – Gloria, tak wiem. – Spojrzałam na niego pytająco. – Nie patrz tak na mnie, Cass o tobie wspominała, poza tym wszyscy o tobie mówią.
   – Co?! Czekaj. – Przystanęłam. – Dlaczego?
   – No wiesz, rzadko zdarza się, żeby ktoś w ogóle nie ogarniał co tu się dzieje. Jakbyś żyła na innej planecie. Idziemy?
   – Jasne – powiedziałam ze złością – co teraz jestem tu jakąś waszą małpką z cyrku, z której możecie się pośmiać.
   – Tego nie powiedziałem. Wyluzuj. – Poklepał mnie po ramieniu.
   – Tak w ogóle, to gdzie Cassie?
   – To tutaj. – Weszliśmy do przestronnego pomieszczenia. – Zapewniam, ze mną też przeżyjesz. Zresztą, nie mówiła ci, że idzie do wschodniej dzielnicy, bo ma tam dzisiaj swoją wartę. Siadaj. – Wskazał na mały stolik przy ścianie.
   – To dlatego nikogo nie ma?
   – Jakbyś nie zauważyła jest noc, więc każdy ma co robić. Co chcesz? – zapytał, otwierając lodówkę.
   – Zjem cokolwiek mi dasz, nie zamierzam wybrzydzać.
   – No problemo. – Jake kiwnął aprobująco głową.
A ja tymczasem rozglądałam się po kuchni. Pogrążona w ciemnych kolorach, wyglądała typowo, kilkanaście szafek stojących przy ścianie, lodówka oraz kuchenka. Naprzeciwko drzwi znajdowało się niewielkie okienko takie samo jak w pokoju Cass i moim. Było tak małe, że ledwo wpadało przez nie światło.
   – Te okienka wszędzie są takie małe? – przerwałam ciszę.
   – Taak. – Nastolatek wydawał się zdziwiony, że pytam właśnie o coś takiego.
   – Dlaczego? Nie przeszkadza wam, że żyjecie jak w jaskini.
   – W jaskini? – zaśmiał się – wiesz, w naszych realiach to chyba najmniejszy problem. – Podał mi talerz z kanapkami. – Ale zaspokoję twoją ciekawość, kiedyś był tu szpital psychiatryczny, jeszcze czasem słyszy się jęki udręczonych duszyczek. – Spojrzał na mnie badawczo. – A tak serio, to fabryka nielegalnej broni, tum tum tum. 
   – Okej, i wy tu wszyscy mieszkacie?
   – Nom. – Oderwał się od butelki wody, którą właśnie pił. – Większość z nas nie ma rodzin, więc… sama rozumiesz, żaden normalny człowiek by się w to nie pakował. Nie żeby coś, ale czas mi się kończy. Jak się pośpieszysz to pójdziemy razem.
   – Ja?  Nigdzie nie wychodzę, jest mi tu dobrze – protestowałam.
  – Spokojnie, dzisiaj mam tylko wartę przed budynkiem, a dopóki nie ma Kath mogę cię oprowadzić, żebyś znowu gdzieś się nie ZGUBIŁA. – Puścił mi oko. – To jak. – Zaczął powoli wychodzić.
   – Och, dobra czekaj! – Szybko wepchnęłam ostatni kawałek chleba do ust.
   Już po chwili znaleźliśmy się na holu. Szłam kilka kroków za chłopakiem, który pokierował się na schody prowadzące na wyższe, ostatnie piętro. Wyglądało nieco inaczej od pozostałych, bardziej domowo i przytulnie. Na podłodze leżały eleganckie panele, zamiast czarnej blachy. Ściany były pomalowane na jasno i ozdobione przez liczne obrazy. Od holu nie wychodziły żadne korytarze, a kilkanaście rzadko rozstawionych drzwi, w tym jedne duże pośrodku. Nie ukrywałam swojego zaskoczenia odmiennością tej przestrzeni, przyglądałam się jej starając uchwycić ten, niemal luksusowy, widok jakiego dawno nie widziałam.
   – Ładnie tu – odezwałam się, podziwiając jedno z malowideł.
   – Ładnie? Tylko tyle? Dziewczyno, dla nas z dołu to jak wycinek z jakiejś willi dla bogaczy!
   – Właściwie to kto tu mieszka?
   – Byli, najbardziej zasłużeni łowcy.
   – Czyli?
   – No wiesz, już nie walczą tak jak my, są raczej, jak by to powiedzieć… od rządzenia. Ale nie do końca, bo ostatnie słowo należy do Gabrielle Drake, jest Najstarszą.
   – Nie sądziłam, że macie tu taką hierarchię. – Zakreśliłam cudzysłów palcami.
   – Hmm, można tak powiedzieć. Chodźmy lepiej na dół. – Szybko zmienił temat.
   – Bo?
   – Nie przebywamy tu do końca legalnie. No wiesz to takie pięterko na bogato dla wybrańców, nie dla nas, tych od brudnej roboty.
 Po tym zeszliśmy na poziom, gdzie mieliśmy nasze pokoje. Chłopak podszedł do balustrad, skąd rozciągał się widok na wszystkie cztery piętra, na których podobnie jak tutaj znajdowały się hole na kształt antresoli, poza parterem. Ten z kolei służył jako garaż, dla masywnych terenowych samochodów.
   – Poprzednie piętro już widziałaś jak szliśmy do kuchni, tam są pokoje starszych łowców, czyli naszych dowódców, tylko, że nie tak wypasione, zbliżone raczej do naszych… może nieco lepsze, ale, żeby nie było, nie opływamy w luksusach.
   – I tam możecie wchodzić?
   – Tak, tak, jeszcze nie są takimi szychami. A zresztą mamy tam kuchnię, jadalnię i w ogóle.
   – To wszystko?
   – W sumie i w jednym i drugim skrzydle są tylko pokoje. Nie mów, że muszę ci to pokazywać, kiedyś mnie wykończą te labirynty.
   – Nie, już się dzisiaj w nich zgubiłam, więc nie trzeba.
   – Okej, a poza tym, na przeciwko, w tych wielkich drzwiach jest nasza sala treningowa, obok skrzydło szpitalne, a w tych drugich ta sala, którą widziałaś. Na dole to, co widać. – Zaczął schodzić po schodach. 
   – Czyli mogę już iść? - zapytałam, marząc o tym by powrócić do swojej przestrzeni i zostać sama, ponieważ czułam się zmęczona.
   – Nie tak szybko – zaakcentował ostatnie słowo. – Najlepsze widoki zostawiłem na koniec. Musisz też zobaczyć co jest na dworze.
 Gdy wyszliśmy na zewnątrz moim oczom nie ukazały się żadne malownicze krajobrazy, właściwie, żadne krajobrazy, tylko… wysoki na kilka metrów mur z drutami, ogradzający cały budynek.
   – Faktyczne, widoki nie ma co. – Nie ukrywałam swojego znudzenia.
   – Mówiłem – zaśmiał się.
   – Jak w więzieniu. To też tu było?
   – A nie, to akurat nasza własna inwencja.
   – Trochę przytłaczająco. – Prychnęłam.
   – Nie jest źle. Jak już tu jesteś to chodź ze mną, bo mam sprawdzić budynek wokół.
   – Gorzej być nie mogło.
   – Nie  n a r z e k a j. I jeśli możesz, bądź cicho. Muszę nasłuchiwać czy coś się dzieje.
 Po kilkunastu minutach marszu w ciszy i oglądaniu nie zmieniającego się otoczenia postanowiłam się odezwać.
   – A Cassie, dobrze ją znasz? – mówiłam szeptem.
   – Wiedziałem, że nie wytrzymasz. – Pokręcił głową i się uśmiechnął. – A z Cass znamy się właściwie od zawsze, obydwoje jesteśmy sierotami, wychowaliśmy się na ulicy. Praktycznie jest dla mnie jak siostra. Zresztą, podobnie jak Olive.
   – Ta Olive, która…
   – Tak ta – przewał mi chłopak. –  Liv jest tylko jedna – zażartował. – Trafiliśmy tu dzięki jej matce, Gabrielle, wzięła nas z ulicy.
   – Jest taka, bo jej matka tu rządzi?
   – Nie, nie zawsze taka była. Chociaż faktycznie, odkąd pamiętam zadzierała nosa, ale można było z nią się dogadać, a teraz nie jest to łatwe. – Wypuścił powietrze.
   – No to przez co?
  – Po prostu trochę im się pokomplikowało. Poza tym nie każdy sobie radzi z tym co robimy, tak jak…
   – Jak ty i Cass? To musi być trudne.
   – Nie to miałem na myśli. Ale tak, jakoś sobie radzimy. Najważniejsze, żeby walczyć i nie dać się złamać, nikomu ani niczemu, nigdy. Pamiętaj o tym.
   Do końca drogi, żadne z nas już nic nie powiedziało. Nie działo się również nic niepokojącego, więc szybko znaleźliśmy się przy wejściu. Gdy tylko je przekroczyliśmy, usłyszeliśmy gwar dochodzący z wyższego piętra. Był to przede wszystkim krzyk jednego człowieka, towarzyszyły mu też rozmowy innych ludzi. Nie czekając długo pobiegliśmy na górę. Drzwi od sali treningowej były szeroko otwarte, zaś ścieżka do nich usłana szlakiem czerwonej posoki. W środku zastaliśmy klika stojących osób oraz chłopaka, który był niemal cały we krwi, siedział na krześle. Cofnęłam się trochę, nie chciałam tego oglądać, zarówno przez niedawne wydarzenia, jak i dlatego, że ktoś mógłby mnie zauważyć, a wolałam unikać wścibskich spojrzeń.
   – Co się stało? – pytała gorączkowo kobieta, zaszywająca ranę.
   – Było ich za dużo, nie mogłem nic zrobić – mówił, z przerwami na krzyki.
   – To widzę, ale dlaczego cię wypuścili?
   –  Kazali przekazać tylko jedno. – Zasyczał z bólu. – Że przyjdą po dziewczynę i nie odpuszczą.

︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻

   Zgodnie z terminem pojawił się kolejny rozdział, a ja mogę jedynie prosić o komentarz. Czy negatywny, czy pozytywny, każdy będzie dla mnie niezwykle motywujący.
Możecie pisać swoje opinie nie tylko o opowiadaniu, lecz także o tym co poprawić w strukturze bądź wyglądzie bloga. Pamiętajcie, Wasza opinia jest najważniejsza!!!


xoxo Ridiculous



1 komentarz:

  1. Po długiej przerwie jestem z powrotem :) Sesja nie sprzyja nadrabianiu zaległości :(
    Bardzo polubiłam Cassie i Jake'a. Postać Olive też ma charakterek, jest intrygująca.
    Wrzucenie w boczną zakładkę zdjęć głównych bohaterów było strzałem w dziesiątkę ;) Łatwiej jest się połapać, kto jest kim.

    Pozdrawiam!

    pelnia-wilczego-ksiezyca.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń

Właśnie TWÓJ komentarz motywuje i inspiruje mnie do dalszego tworzenia! Proszę, zatem o kilka słów, to nic nie kosztuje, naprawdę. To jak, dasz się skusić?