– Mówiłam, że tak będzie, ale kto by słuchał jakiejś suki. – Olive wpuściła z ust dym tytoniowy i podała papierosa chłopakowi, który jej towarzyszył.
– To prawda O., szczera prawda.
– Spadaj Len. – Uderzyła go w ramię.
– Daj spokój. – Brandt spojrzał na godzinę w telefonie. – Tak w ogóle to, ile jeszcze do tego magazynu? – zapytał, depcząc niedopałek.
– Chyba musimy skręcić tam. – Wskazała dróżkę zarośniętą krzakami.
– Cholera, mogliśmy podjechać, zamiast wysiadać przy głównej. – Łowca sprawdzał coś na ekranie smartfona. – Taa, faktycznie to tam. Zapal latarkę.
– Stój! – wykrzyknęła nagle blondynka.
– Co jest, Olive? – Stali przez chwilę w ciszy, którą przerwał jakiś odległy krzyk.
– Słyszałeś to? – Spojrzała na Lennego, a ten skinął głową.
– Podziemni chyba naprawdę wyszli – westchnął głęboko i wyjął broń zza paska.
– Masz. – Podała mu amunicję. – Srebrne i na wypadek drewniane.
– Chyba nie sądzisz, że będą tam wampiry… nawet oni unikają tego cholerstwa.
– Bierz, nigdy nie wiadomo.
Dzisiejszy dzień rozpoczęłam od popołudniowego śniadania. Wszyscy tu, żyli echem wczorajszych wydarzeń, lecz jak się okazało, dla większości to nie ja byłam ich główną bohaterką, chociaż tak mi się wydawało, a Podziemni, którzy po kilkudziesięciu latach znowu atakowali ludzi, co nie należało do normalności. Mimo wszelkich zapewnień Brittany, czułam niepokój, że wampiry po mnie przyjdą.
– Przestań – mówiła – już nie raz mieliśmy takie utarczki i nic się nie działo, teraz też nic nie będzie.
– Oby – mruknęłam niezbyt przekonana, po czym cisnęłam kawałek chleba do ust.
Przyznam, że było dość dziwnie jeść swój pierwszy posiłek o tej porze, ale ze względu na tryb, który prowadzili łowcy, wszystko było wywrócone do góry nogami. Ich życie, jeśli można to tak nazwać, odbywało się w nocy. Mieli swoje warty prawie codziennie, jednak czasem nawet im przysługiwało wolne. Dlatego też tego wieczora Cassie mogła ze mną zostać. Po jedzeniu nastolatka zaproponowała, że pokaże mi miasto. Nie ukrywałam, że zaskoczyła mnie tą propozycją, myślałam raczej, że nie mogą stąd wychodzić, albo trenują cały dzień.
– To zupełnie niedorzeczne Glor – Cass zaśmiała się głośno – nie wiem jakie masz o nas wyobrażenia, ale też jesteśmy ludźmi, wychodzimy, spotykamy się z innymi, a czasem nawet imprezujemy. Poważnie. – Poruszyła brwiami.
– No wiesz, po prostu myślałam, że macie ograniczoną przestrzeń przez to, co robicie.
– Pewnie, czasu mamy mniej, ale też nie jesteśmy ptaszkami w klatce. – Brittany podniosła się od stolika. – Chodźmy lepiej przygotować się do wyjścia. Mamy czas do zmroku na nasze eskapady.
– Jasne – odpowiedziałam. Tak wyszłyśmy z przestronnej jadalni, pełnej metalowych stolików kapiących się w poświacie jasnych ścian. Niedługo znalazłyśmy się na korytarzu, stamtąd każda poszła do swojego pokoju. Zdjęłam dres, który dostałam od różowowłosej, zastąpiłam go czarnymi rurkami oraz prostą granatową bluzką na krótki rękaw, które również otrzymałam od niej. Co prawda nie leżały idealnie, ale dało się w nich chodzić, a to było najważniejsze. Posprzątałam i powoli wyszłam na hol, niebawem pojawiła się też Cassie. Prawdę mówiąc, nie byłam zbyt entuzjastycznie nastawiona do tego pomysłu, najchętniej zostałabym w pokoju i nigdzie nie wychodziła. Nie miałam ochoty ani na mierzenie się z ciekawskimi spojrzeniami, ani tym bardziej nie czułam się gotowa na poznanie tego świata. Mimowolnie i chociaż bardzo tego nie chciałam, to często odpływałam myślami do pamiętnej nocy. Jednak młoda łowczyni robiła wszystko, aby mi pomóc mi się tutaj odnaleźć.
– To jak, lecimy? – zapytała radośnie.
– Nom – rzuciłam obojętnie.
Po około pół godziny jazdy samochodem byłyśmy już w centrum Los Angeles. Gdzie nie obejrzałam otaczały nas liczne wieżowce, które z dołu wyglądały jakby sięgały do samych chmur. Niezabetonowane przestrzenie porastały zwiędnięte palmy, adekwatne do nastrojów mieszkańców miasta, spacerujących po szerokich ulicach. Mimo tego, że twał dzień, to na ich twarzach widać było napięcie i niepokój. Nie tylko w ludziach, lecz także w otoczeniu dało się zauważyć piętno postapokaliptycznych wydarzeń. Wszystko wokół wydawało się wyeksploatowane oraz poszarzałe, jak gdyby to, co dobre odeszło już na zawsze, a mrok, który nastał, pogrążył ludzi w smutku, nie dając im żadnej nadziei na wyrwanie się z tej okrutnej, krwawej rzeczywistości.
– Jak oni wszyscy sobie radzą? – zapytałam, idąc za Cassie.
– Właściwie większość ludzi pogodziła się z tym co, się stało i robią wszystko by żyć tak jak wcześniej. Przynajmniej do zmroku, potem co mądrzejsi chowają się w domach.
– A reszta? – zmarszczyłam czoło, nie rozumiejąc miała na myśli.
– Hmm, w skrócie, poszukiwacze nocnych przygód, idioci i desperaci.
– A wy? Dajecie radę nad tym zapanować?
– Zazwyczaj tak – uśmiechnęła się kwaśno – ale końcem końców walczymy z bestiami z nadludzkimi możliwościami, a to nie łatwo powstrzymać.
– Mhhm – wymruczałam zaniepokojona.
– Każdego to przeraża. Może to nie najlepsze pocieszenie, ale tak już jest i musimy to przetrwać. – Weszłyśmy do małego budynku, który był tu rzadkością. Jak się okazało, był to zwykły sklep odzieżowy. – Szczerze to przywiozłam cię po coś innego. – Spojrzała na mnie. – Nie uważasz przypadkiem, że trzeba skończyć z podbieraniem mi ciuchów?
– Chyba, ale kto za to zapłaci? – powiedziałam, nie będąc do końca przekonana do jej planu.
– O to się nie martw. – Pokręciła głową. – Lepiej już chodźmy, to może zdążymy pojechać w jeszcze jedno miejsce.
– To prawda O., szczera prawda.
– Spadaj Len. – Uderzyła go w ramię.
– Daj spokój. – Brandt spojrzał na godzinę w telefonie. – Tak w ogóle to, ile jeszcze do tego magazynu? – zapytał, depcząc niedopałek.
– Chyba musimy skręcić tam. – Wskazała dróżkę zarośniętą krzakami.
– Cholera, mogliśmy podjechać, zamiast wysiadać przy głównej. – Łowca sprawdzał coś na ekranie smartfona. – Taa, faktycznie to tam. Zapal latarkę.
– Stój! – wykrzyknęła nagle blondynka.
– Co jest, Olive? – Stali przez chwilę w ciszy, którą przerwał jakiś odległy krzyk.
– Słyszałeś to? – Spojrzała na Lennego, a ten skinął głową.
– Podziemni chyba naprawdę wyszli – westchnął głęboko i wyjął broń zza paska.
– Masz. – Podała mu amunicję. – Srebrne i na wypadek drewniane.
– Chyba nie sądzisz, że będą tam wampiry… nawet oni unikają tego cholerstwa.
– Bierz, nigdy nie wiadomo.
***
Dzisiejszy dzień rozpoczęłam od popołudniowego śniadania. Wszyscy tu, żyli echem wczorajszych wydarzeń, lecz jak się okazało, dla większości to nie ja byłam ich główną bohaterką, chociaż tak mi się wydawało, a Podziemni, którzy po kilkudziesięciu latach znowu atakowali ludzi, co nie należało do normalności. Mimo wszelkich zapewnień Brittany, czułam niepokój, że wampiry po mnie przyjdą.
– Przestań – mówiła – już nie raz mieliśmy takie utarczki i nic się nie działo, teraz też nic nie będzie.
– Oby – mruknęłam niezbyt przekonana, po czym cisnęłam kawałek chleba do ust.
Przyznam, że było dość dziwnie jeść swój pierwszy posiłek o tej porze, ale ze względu na tryb, który prowadzili łowcy, wszystko było wywrócone do góry nogami. Ich życie, jeśli można to tak nazwać, odbywało się w nocy. Mieli swoje warty prawie codziennie, jednak czasem nawet im przysługiwało wolne. Dlatego też tego wieczora Cassie mogła ze mną zostać. Po jedzeniu nastolatka zaproponowała, że pokaże mi miasto. Nie ukrywałam, że zaskoczyła mnie tą propozycją, myślałam raczej, że nie mogą stąd wychodzić, albo trenują cały dzień.
– To zupełnie niedorzeczne Glor – Cass zaśmiała się głośno – nie wiem jakie masz o nas wyobrażenia, ale też jesteśmy ludźmi, wychodzimy, spotykamy się z innymi, a czasem nawet imprezujemy. Poważnie. – Poruszyła brwiami.
– No wiesz, po prostu myślałam, że macie ograniczoną przestrzeń przez to, co robicie.
– Pewnie, czasu mamy mniej, ale też nie jesteśmy ptaszkami w klatce. – Brittany podniosła się od stolika. – Chodźmy lepiej przygotować się do wyjścia. Mamy czas do zmroku na nasze eskapady.
– Jasne – odpowiedziałam. Tak wyszłyśmy z przestronnej jadalni, pełnej metalowych stolików kapiących się w poświacie jasnych ścian. Niedługo znalazłyśmy się na korytarzu, stamtąd każda poszła do swojego pokoju. Zdjęłam dres, który dostałam od różowowłosej, zastąpiłam go czarnymi rurkami oraz prostą granatową bluzką na krótki rękaw, które również otrzymałam od niej. Co prawda nie leżały idealnie, ale dało się w nich chodzić, a to było najważniejsze. Posprzątałam i powoli wyszłam na hol, niebawem pojawiła się też Cassie. Prawdę mówiąc, nie byłam zbyt entuzjastycznie nastawiona do tego pomysłu, najchętniej zostałabym w pokoju i nigdzie nie wychodziła. Nie miałam ochoty ani na mierzenie się z ciekawskimi spojrzeniami, ani tym bardziej nie czułam się gotowa na poznanie tego świata. Mimowolnie i chociaż bardzo tego nie chciałam, to często odpływałam myślami do pamiętnej nocy. Jednak młoda łowczyni robiła wszystko, aby mi pomóc mi się tutaj odnaleźć.
– To jak, lecimy? – zapytała radośnie.
– Nom – rzuciłam obojętnie.
Po około pół godziny jazdy samochodem byłyśmy już w centrum Los Angeles. Gdzie nie obejrzałam otaczały nas liczne wieżowce, które z dołu wyglądały jakby sięgały do samych chmur. Niezabetonowane przestrzenie porastały zwiędnięte palmy, adekwatne do nastrojów mieszkańców miasta, spacerujących po szerokich ulicach. Mimo tego, że twał dzień, to na ich twarzach widać było napięcie i niepokój. Nie tylko w ludziach, lecz także w otoczeniu dało się zauważyć piętno postapokaliptycznych wydarzeń. Wszystko wokół wydawało się wyeksploatowane oraz poszarzałe, jak gdyby to, co dobre odeszło już na zawsze, a mrok, który nastał, pogrążył ludzi w smutku, nie dając im żadnej nadziei na wyrwanie się z tej okrutnej, krwawej rzeczywistości.
– Jak oni wszyscy sobie radzą? – zapytałam, idąc za Cassie.
– Właściwie większość ludzi pogodziła się z tym co, się stało i robią wszystko by żyć tak jak wcześniej. Przynajmniej do zmroku, potem co mądrzejsi chowają się w domach.
– A reszta? – zmarszczyłam czoło, nie rozumiejąc miała na myśli.
– Hmm, w skrócie, poszukiwacze nocnych przygód, idioci i desperaci.
– A wy? Dajecie radę nad tym zapanować?
– Zazwyczaj tak – uśmiechnęła się kwaśno – ale końcem końców walczymy z bestiami z nadludzkimi możliwościami, a to nie łatwo powstrzymać.
– Mhhm – wymruczałam zaniepokojona.
– Każdego to przeraża. Może to nie najlepsze pocieszenie, ale tak już jest i musimy to przetrwać. – Weszłyśmy do małego budynku, który był tu rzadkością. Jak się okazało, był to zwykły sklep odzieżowy. – Szczerze to przywiozłam cię po coś innego. – Spojrzała na mnie. – Nie uważasz przypadkiem, że trzeba skończyć z podbieraniem mi ciuchów?
– Chyba, ale kto za to zapłaci? – powiedziałam, nie będąc do końca przekonana do jej planu.
– O to się nie martw. – Pokręciła głową. – Lepiej już chodźmy, to może zdążymy pojechać w jeszcze jedno miejsce.
***
– Szz… – Chłopak przyłożył palec do ust, uciszając towarzyszkę, która właśnie przeładowywała broń.
Obydwoje powoli wchodzili do ogromnego magazynu, w którym jeszcze niedawno wybrzmiewał czyiś krzyk. Zalało ich przytłumione mętne światło z migających lamp, a wzdłuż samego budynku ciągnęły się nieskończone szeregi wysokich metalowych regałów.
– Światło? – zapytał zaskoczony Lenny.
– To raczej nie Podziemni – wyszeptała Drake.
– I tak musimy sprawdzić ten krzyk. Zobacz na górze, ja sprawdzę tutaj.
Już za chwilę dziewczyna pięła się po schodach prowadzących na półpiętro, podczas gdy Brandt zręcznie lawirował między ciężkimi konstrukcjami, rozglądając się za jakimikolwiek znakami obecności krwiożerczych stworzeń. Nic nie wskazywało, żeby był tu ktoś poza nimi, żaden kształt, żaden dźwięk. Panowała niczym niezmącona cisza, idealna mogłoby się wydawać, prawie doskonała. Jednak nagle zakłóciło ją coś bardzo złowrogiego. Nie był to ani dziwny odgłos, ani szelest. A wyłącznie echo ciężkich kroków, które niosło się po całym budynku i docierało do jego każdego zakamarka, drżąc dźwięcznie w uszach łowców. Obydwoje byli tak samo zdezorientowani tajemniczym przybyszem. Wiedzieli, że to nie brzmi dobrze, że nikt z pokojowymi zamiarami się tak nie skrada. Mieli rację. Nim zdążyli kogokolwiek wyśledzić, zgasło światło, które pogrążyło przestrzeń w nieprzeniknionych gęstwinach mroku. A to mogło oznaczać tylko jedno.
– To pułapka, uciekaj do wyjścia Brandt! – powiedziała Olive do krótkofalówki.
Sama niepewnie podążała do schodów, obserwując ostrożnie każdy ruch wokół siebie. Była niemalże pewna, że nic jej nie zaskoczy i wszystko ma pod kontrolą. Czy tak też myślała, kiedy poczuła czyjąś dłoń na swoim ramieniu? Po ciele dziewczyny przeszły dreszcze, zrozumiała, że się myliła. Gdy tylko się odwróciła, z wycelowaną bronią, zastała czarną pustkę nieprzecinaną żadnym wyraźnym kształtem. Zmysł podpowiadał jej, że to nie mógł być przypadek, że jakieś straszne bestie czają się tuż obok. A może było inaczej i to ona wyobrażała sobie zbyt wiele, będąc wcześniej nie raz w podobnej sytuacji. Albo… To prawda. W nocnej zasłonie zalśniły ciemnoniebieskie oczy, kryjące całe pandemonium tego świata. Oczy, które nie raz już widziała, i które doskonale znała. Nie dzieliło ich nic więcej niż srebrny colt, na którym łowczyni zaciskała niepewnie swoje dłonie. Ręce Olive Drake drżały z przerażenia, może nawet ekscytacji. Mogła to teraz zrobić, zabić potwora, którego nienawidziła najbardziej na świecie, zemścić się za całe zło, które wyrządził jej oraz wielu niewinnym ludziom. Zawahała się, czy na pewno tego chciała? Czy to jego wina? W końcu nacisnęła spust, wówczas wystrzeliła z niego srebrzysta kula, przeszywająca z hukiem... wyłącznie bezdenną otchłań. Było za późno, zniknął. Ale jeszcze się tu pojawi, wiedziała to.
Stała niespokojnie, gdy jakiś jazgot rozchodzący się po budynku, dotarł do niej. Wytężyła wzrok, który wyłapał przewracające się, niczym domino, regały. Padały jeden za drugim, a Olive patrzyła na to wszystko bezradnie, próbowała odszukać przyjaciela wśród elementów stalowej układanki, nim to zrobiła, powietrze wypełnił, rozdzierający wnętrzności, krzyk. Rozpoznałaby ten głos spośród tysięcy innych, to musiał być on.
– Len! Trzymaj się, idę po ciebie! – wykrzyknęła. Nie zważając na nic zaczęła biec na dół. Gdy tylko zeszła ze schodów ktoś pociągnął ją do tyłu i przygwoździł do ściany.
– Drake, czekałem na ciebie – oznajmił szorstki głos. A Liv znowu zobaczyła te same okrutne niebieskie oczy.
– Jesteś pewien, Hunter? – Wycelowała w niego swojego srebrnego colta.
***
Jechałyśmy samochodem z powrotem na Terminal Island, gdzie był położony ośrodek, w którym mieszkali łowcy. Odkąd opuściłyśmy Long Beach żadna z nas się nie odezwała. Przyznam, że nie byłam zbyt zadowolona, gdy dowiedziałam się, dokąd jeszcze zabiera mnie Cassie. Widok morza, jego szum, a nawet jego zapach, wszystko przypominało mi o wyspie, którą opuściłam klika dni temu. Spędziłam tam całe życie, całe godziny na plaży, wsłuchując się w otoczenie, to była ucieczka, zabawa i odpoczynek. Nie sposób było zapomnieć tych szczegółów, a zwłaszcza ostatnich wydarzeń. Nie chciałam jeszcze do tego wracać, chociaż wiem, że kiedyś będę musiała to zrobić, ale jak na razie jedyne czego pragnęłam to zakopać te wspomnienia głęboko w pamięci i rozpocząć nowe życie, a takie sytuacje mi na to nie pozwalały.
– Przepraszam, myślałam, że tego ci brakowało – Brittany mówiła niepewnym głosem – byłam przekonana, że chcesz zobaczyć coś, co przypomni ci wyspę, to był twój dom.
– Był, to się zgadza – rzuciłam gniewnie.
– Och… naprawdę chciałam dobrze. Nie możesz przecież cały czas siedzieć zamknięta w pokoju.
– Może, ale to nie ty widziałaś, jak twoją matkę rozszarpuje jakaś zmutowana chimera! – Byłam naprawdę wściekła, wystarczy, że ten obraz śnił mi się po nocach, nikt nie musiał mi o tym przypominać, ani tym bardziej mówić co mam robić.
– Podziemny? – zapytała zaciekawiona nastolatka, nieco zwalniając.
– Nie wiem, może. A co?
– Z tego, co wiem, nie ma podobnych stworzeń. Tylko jak znalazł się na wyspie… – ostatnie prawie wymruczała, jakby sama szukała odpowiedzi, nawet nie obchodziło ją to, co przeżyłam.
– Skąd mogę wiedzieć. – Odwróciłam się do okna i patrzyłam na okolice, przez które przejeżdżałyśmy. Widoki dość monotonne, niezachęcające, głównie były to obdrapane, całkowicie zaniedbane domy, zazwyczaj z oknami zabitymi deskami lub nawet bez otworów na światło. Nie ukrywałam, że byłam zdziwiona tym faktem, zastawiałam się nad tym, czy ktoś tam mieszka, czy to tylko puste budynki, porzucone przez miasto. Jednak to drugie wydawało się mało prawdopodobne, gdyż było ich zbyt wiele. Wprost ciągnęły się, aż po horyzont. Kiedy wjechałyśmy na most, prowadzący bezpośrednio do Terminal, ponownie zobaczyłam coś zaskakującego i normalnego zarazem. Po drugiej stronie rzeki również rozciągały się szeregi domów, lecz tym razem bardzo schludnych oraz zadbanych, a jedyne czego można było się przyczepić to pożółkła od słońca trawa. Dlaczego różniły się tak diametralnie? Była to dla mnie na tyle duża zagwozdka, że postanowiłam przerwać nasze milczenie.
– O co chodzi z tymi domami? Są opuszczone, że zabili je deskami.
– A po co wampirom okna – rzuciła rozbawiona Cassie, tak jakby chciała podkreślić oczywistość tej informacji.
– Wszystkie należą do nich? – zapytałam z niedowierzaniem.
– Tak, cała wschodnia część L.A jest ich. Zresztą jak w każdym większym mieście.
– Naprawdę jest ich aż tyle? – To napawało mnie przerażeniem.
– Jakieś kilkanaście milionów, ale tu i w Nowym Jorku jest najwięcej wampirów, łatwo znaleźć ofiarę w dużych skupiskach, a poza tym to miasta, które nigdy nie śpią, nawet po apokalipsie.
Tymczasem dojechałyśmy do bramy wjazdowej, przy której stało dwóch, wyposażonych w karabiny, strażników. Swoją drogą musieli się gotować w tych uniformach, mimo że był wieczór, to marcowe słońce nadal niemiłosiernie parzyło. Jeden z nich podszedł do samochodu i kazał Brittany pokazać swoją rękę, do której przyłożył jakieś dziwne urządzenie. Po tym krótkim procederze znalazłyśmy się na terenie bazy.
– Czego od ciebie chciał? – zagadnęłam, kiedy weszłyśmy na pierwsze piętro.
– Mamy tutaj wszczepione małe płytki. – Wskazała na swój nadgarstek. – Tak nas identyfikują.
– Ale dlaczego?
– Jest nas za dużo, żebyśmy wszyscy się znali, a poza tym od czasu do czasu opłacani przez wampiry najemnicy, próbują się tu dostać.
– Rozumiem. Tak propos, dzięki, że mnie zabrałaś i za ubrania. – Skinęłam na torebki, które trzymałam. – I… nie bierz do siebie tego co powiedziałam, po prostu nie do końca umiem się w tym wszystkim odnaleźć.
– Nie ma problemu – uśmiechnęła się łagodnie – jak będziesz chciała pogadać, zawsze możesz przyjść do mnie. Chyba że mnie nie będz…
– Brittany! Gdzie byłaś? Miałaś być u mnie pół godziny temu! – W naszą stronę zmierzała rozwścieczona kobieta, którą kojarzyłam, ale nie wiedziałam skąd.
– Nie bądź na mnie zła, ale zapomniałam ci powiedzieć, że Kath prosiła, żebyś do niej przyszła ze mną – wyrzuciła na jednym wdechu, zanim dołączyła do nas blondynka.
– Możemy porozmawiać? – zapytała mnie starsza z łowczyń, przy okazji obrzucając Cassie groźnym spojrzeniem.
– Taak – odpowiedziałam, będąc zaskoczona zaistniałą sytuacją.
– W takim razie idziemy. – Podążałam za nią, szła szybkim krokiem, zbliżonym do żołnierskiego.
– Czy ja też mam iść? – zawołała za nami różowowłosa.
– NIE – ucięła zdecydowanie, moja przewodniczka.
Znalazłyśmy się w tej samej sali, do której weszłam pierwszego dnia. Od tamtego czasu nic się tu nie zmieniło, pośrodku nadal stał podłużny drewniany stół z rzędami starannie powsuwanych krzeseł. Jednak teraz mogłam przyjrzeć się dokładniej owej przestrzeni. Nie prezentowała się ani przytulnie, ani nowocześnie, ale nie była też zaniedbana. Panował w niej półmrok, ponieważ – podobnie jak w innych pomieszczeniach – znajdowały się tutaj niewielkie okienka, sączące pojedyncze smugi światła. Pomalowane na antracytowo ściany komponowały się z podłogą w równie ciemnym odcieniu, przez co całość wydawała się jeszcze bardziej nieprzyjemna i nijaka. Przypuszczałam, że był to pokój służący do jakichś spotkań bądź obrad, bo co innego można robić w takim miejscu.
– Proszę, siadaj. – Kobieta wyrwała mnie z zamyślenia, wskazując krzesło naprzeciwko siebie. – Chyba zdążyłaś już się wszystkiemu przyjrzeć – mówiła oschłym głosem. A ja zastanawiałam się, jak długo mnie obserwowała. Nie wyglądała na zbyt przyjemną osobę. Miała ostre rysy. Twarz natomiast szpeciła głęboka szrama, rozciągająca się od czoła, aż do żuchwy. Jej wielkie oczy, zwęziły się teraz w jedną linijkę, podobnie jak usta, zupełnie jakby chciała zjeść mnie wzrokiem.
– Nazywam się Kath Blanco, jestem starszą łowczynią, ale to zapewne już wiesz – kontynuowała niezmiennym tonem – Cass opowiadała mi trochę o tobie. – Ciekawe komu nie opowiadała, jeszcze się z nią policzę, przysięgłam sobie. – Jesteś już tutaj kilka dni, zazwyczaj ludzie, którym pomagamy, mają swoje domy czy rodziny, a ty – cmoknęła zdegustowana – nie do końca wiemy co z tobą zrobić.
Czyli jestem dla nich wyłącznie problemem, dobrze wiedzieć. W takim razie, po co mnie ratowali. Mogli zostawić na pastwę tych psychopatycznych wampirów, Podziemnych czy czegokolwiek. Nie musieliby się bawić w jakieś opiekunki, zresztą nie jestem pięcioletnim dzieckiem, mogę stąd iść w każdej chwili… tylko dokąd? Jeśli wyjdę, znowu trafię na te potwory, a tego z pewnością nie chcę. Cholera, chyba utknęłam w jakimś błędnym kole.
– Nie mogę zostać tutaj? – powiedziałam cicho. – Może jest coś, w czym mogłabym pomóc?
– Nie wiem, musiałabym sprawdzić. Chociaż wątpię, z tego, co mi wiadomo, nikogo nie brakuje w skrzydle szpitalnym, na kuchni też nie. – Popatrzyłam na nią błagalnym wzrokiem. – Obawiam się, że nie…
Kobieta nie skończyła, gdyż do pomieszczenia wpadł jakiś roztargniony mężczyzna. Miał na sobie podarte ubrania, a z jego twarzy obficie spływała krew, co wskazywało na głębokie rany.
– ONI TU IDĄ! Sforsowali już bramę!
***
– Lepiej odłóż te zabawki, jeszcze kogoś postrzelisz. – Chłopak bez większego problemu wyrwał pistolet z jej rąk, po czym rzucił go kilka metrów dalej. – Poza tym, z twoim celem i moją szybkością, wątpię, żebyś trafiła.
– Chcesz się przekonać? – wysyczała Olive.
– Myślę, że już się przekonałem. – Jego śmiech poniósł się po całym magazynie.
– Czego chcesz? – Odepchnęła od siebie wampira, a właściwie to on pozwolił się odepchnąć.
– Tylko czasu, nic więcej. – Drake spojrzała na niego zdezorientowana, Blake jednie uśmiechnął się cwaniacko.
– LIV! Wyciągniesz mnie spod tego cholerstwa?! Jeszcze chwila, a z mojej nogi nic nie zostanie. Ej, Drake, naprawdę to nie jest najlepszy czas na twoje fochy – krzyczał Lenny, przebywający w innej części budynku. – Możesz, aaaaał, tu przyjść?
– Czy on się zamknie? – pytał zdenerwowany Hunter. – Tylko drgnij, a zabiję jedno z was! – Ostrzegł, dziewczynę, która chciała pomóc swojemu przyjacielowi.
– Cokolwiek zrobisz, jesteś dla mnie nikim! A zresztą, przynajmniej nie będę musiała cię więcej oglądać.
– Słucham? – Podszedł do niej i ścisnął za gardło. – Uważaj do kogo mówisz.
– Jesteś śmieciem, nic nieznaczącym śmieciem – zaśmiała się i splunęła mu w twarz. – Bądźmy szczerzy, wszyscy tylko czekają na to, aż ktoś się ciebie pozbędzie.
– Jesteś tego pewna? – Zaczął ją przyduszać, a w tle słychać było kolejne wołania o pomoc. – Chyba zmieniłem zdanie, jednak najpierw wykończę twojego chłopaka. – Po tych słowach krwiopijca poszedł w stronę powtarzających się wrzasków.
W tym samym czasie Liv pobiegła po swojego colta, jednocześnie, skupiała się na odgłosach Brandta, dopóki się pojawiały, wiedziała, że jej kolega żyje. Podniosła pistolet i po cichu przechodziła obok kolejnych półek, by jak najszybciej dostać się do epicentrum hałasu, nie wzbudzając przy tym podejrzeń wampira z nad przeciętnym słuchem. Mimo że należała do ludzi, w których nieczęsto coś wzbudzało strach, to jednak tym razem coś w niej drgnęło. Pierwszy raz od bardzo dawna naprawdę się bała, o życie jednej z najbliższych jej osób. Len był dla niej kimś więcej niż przyjacielem, był dla niej dosłownie jak brat, którego potrzebowała zwłaszcza w trudnych momentach. Poznała go wcześniej niż Cass czy Jake’a, tylko przed nim mogła się szczerze otworzyć. Musiała mu pomóc, musiała go stąd wyciągnąć za wszelką cenę.
Gdy zobaczyła sylwetkę Blake’a, zatrzymała się i ukryła za najbliżej stojącym regałem. Tam czekała na dalszy rozwój wydarzeń. Widziała, jak młody Hunter pomaga wydostać się Lennemu spod metalowej konstrukcji. Zupełnie nie rozumiała o co chodzi i dlaczego to robi, dopóki dłoń rzekomego wybawiciela nie powędrowała w stronę klatki piersiowej stojącego przed nim człowieka. Przymierzał się do wyrwania mu serca. Olive podskoczyła z przerażenia, uderzając przez przypadek w najbliższy regał. Miała nadzieję, że wampir tego nie usłyszał i uda jej się wycelować w tego potwora. Nastawiła broń, zamknęła oczy, po czym kolejny raz tej nocy nacisnęła na spust, kiedy…
– Drake, myślisz, że jestem głuchy? – Zadrżała, gdy uchyliła powieki, było już po wszystkim.
Wampir uciekł, a wraz z nim zniknął jej przyjaciel. Nie odpuszczę, jeszcze dziś go zabiję, pomyślała Olive.
– Nie wyjdziesz stąd dzisiaj – rzuciła w powietrze, będąc pewna, że obydwaj mężczyźni nadal tu są. – Reszta łowców jest już w drodze. – Oczywiście blefowała.
– To ciekawe. – Krwiopijca stał na półpiętrze i trzymał łowcę przy barierce, tak jakby miał go za chwilę wypchnąć. – Jeśli się nie mylę właśnie w tej chwili. – Spojrzał na zegarek. – Moi ludzie odbierają to, co im zabraliście. Szatynka, metr siedemdziesiąt wzrostu, coś ci świta?
– Kłamiesz! To niemożliwe. – Wycelowała w niego.
– Myślisz, że gdyby to było niemożliwe, to bym tu teraz był? Możesz mi wierzyć lub nie, ale mam lepsze rozrywki. – Uśmiechnął się zaczepnie, a Olive pokręciła głową. – Pomyśl, w nocy większość z was jest poza bazą i stanowicie naprawdę łatwy cel. Nie wracacie ze swoich akcji, a w budynku zostaje jakaś żałosna garstka ludzi, czego chcieć więcej. A to, że obstawicie się wysokimi murami, nie oznacza, że nie jesteście do zdobycia.
– Mylisz się, niebawem sam się przekonasz. A teraz go wypuść, inaczej ukrócę twój nędzny żywot.
– Chyba nie chcesz, żebym wypchnął twojego chłoptasia? – Zaśmiał się kpiąco. – Miłość, kto ją zrozumie.
– Ty, raczej nigdy. – Patrzyła mu prosto w oczy.
– Być mo…
– BANG
***
Oni naprawdę po mnie przyszli. Wyciągają swoje łapy, szykują swoje kły, słyszę tylko syczenie.
Znowu.
︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻︻
Uff, zdążyłam jeszcze przed rokiem akademickim. Sprawdzałam do trzeciej w nocy, ale mam nadzieję, że nie ma rażących błędów (jak coś dajcie znać i przede wszystkim jak rozdział).
Wam życzę miłego czytania i bardzo proszę o jakikolwiek komentarz z Waszej strony, to dla mnie naprawdę ważne! Ktoś to w ogóle czyta? (To pytanie nurtuje mnie od jakiegoś czasu).
Dobrej niedzieli, zbierajcie siły przed następnym tygodniem ;)
xo, Ridiculous
hej, to znowu ja :p udało mi się dokończyć i zbieram się zaraz do moich spraw. Podsumowując wszystko, jest bardzo ciekawie! Akcja napięta od samego początku,ciekawe postaci, każdy rozdział kończy się tak, że trzeba dalej czytać :D Błędów nie znalazłam żadnych, dlatego też wielkie łał, bo u mnie zawsze nawet po betowaniu znajduję błędy... jakoś nie mogę sobie z nimi poradzić, więc podziwiam.
OdpowiedzUsuńIntryguje mnie wątek o tym, że krwiopijcy chcą mieć Glorię. Dlaczego? :P no, może wkrótce się więcej wyjaśni. Daj znać, jak dodasz kolejny rozdział. Pozdrawiam ciepło i życzę weny! :> ~
Jakie to jest mroczne! :D Po raz kolejny jestem zachwycona Twoją twórczością :) Nie dość, że takie świetne, to jeszcze autorskie! <3 Naprawdę jestem pod wrażeniem.
OdpowiedzUsuńJestem bardzo ciekawa, czy tym razem wampirom uda się dorwać Glorię no i czy Len przeżyje.
Widzę, że Hunter jest naprawdę ciekawym bohaterem. Mam nadzieję, że niedługo poznam więcej osób z obsady "tych złych".
Oczywiście będę czytać dalej! :)
Pozdrawiam i życzę weny! :*
pelnia-wilczego-ksiezyca.blogspot.com